Zbigniew Czyż, Interia: Panie trenerze, jaka jest recepta na długie życie w dobrym zdrowiu? Andrzej Strejlau, były selekcjoner reprezentacji Polski: - Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno trzeba się bardzo dobrze prowadzić, widocznie są to również sprawy genetyczne. Staram się cały czas prowadzić sportowy tryb życia. Od piętnastu lat nie palę papierosów, alkoholu nigdy nie piłem. W wieku 81 lat tryska pan energią dużo większą niż wielu, znacznie młodszych ludzi. Komentuje pan mecze, jest aktywny chociażby na twitterze, obecny na spotkaniach i konferencjach. - Na twitterze jestem ostatnio trochę mniej aktywny. Bardziej skupiam się obecnie na pisaniu tekstów na 447 stronę Telegazety Telewizji Polskiej do Programu TVP1. Staram się tam przekazywać swoje opinie i poglądy. Nigdy nie atakuję ludzi, atakuję problemy. Skupiam się bardziej na obserwacji. Jeśli mam komuś coś do powiedzenia, to mogę mu to powiedzieć prosto w oczy. Zawsze się tym kierowałem. Dlatego też powstała książka napisana wspólnie z Jerzym Chromikiem "On, Strejlau". Dwa lata temu rozeszła się zresztą bardzo dobrze dużym nakładem. Dla mnie taka aktywność zawodowa to jest zupełnie normalna rzecz. Bądź co bądź to jest przecież mój zawód. Jest pan w grupie ryzyka, jeśli chodzi o pandemię koronawirusa, zarejestrował się pan już na szczepienie przeciw COVID-19? - Tak, termin mojego szczepienia wypada 23 marca. Wcześniej zaszczepi się moja żona, choć jest młodsza ode mnie. Jak widać, w dalszym ciągu w naszym kraju błądzimy w pewnych tematach. Nie obawia się pan szczepienia? - A dlaczego miałbym się obawiać. Przecież, jeżeli ludzie nauki, którzy są mądrzejsi od pana, ode mnie, od nas wszystkich, w tym momencie zadecydowali, że musimy się zaszczepić, bo to jest pomocne przede wszystkim nam samym, ale też wszystkim ludziom dookoła z którymi się spotykamy, to w zasadzie nie ma innej alternatywy niż żeby zrobić to jak najszybciej. Ja na przykład od marca ubiegłego roku wysyłam niemal codziennie do TVP, gdzie pracuję, konkretnie zajmuje się tym moja żona, wszystkie namiary, jeśli chodzi chociażby o temperaturę ciała. Dziś tego typu sprawy są praktycznie na porządku dziennym. Powiedział pan kiedyś, że ma i miał w życiu szczęście spotykać na swojej drodze wyjątkowych ludzi. - To są akurat bardzo ważne rzeczy. Tak naprawdę dwa środowiska decydują o naszym życiu i o przyszłości. Dom rodzinny i szkoła. Mój ojciec zmarł dosyć wcześnie, był jednym z asystentów Feliksa Stamma, który z kolei był ojcem chrzestnym mojej nieżyjącej już siostry. Do szkoły chodziłem razem m.in. z naszym najsłynniejszym kardiologiem Zbigniewem Religą. Ważny jest kontakt z mądrymi ludźmi, i ja miałem z nimi do czynienia. To wszystko decyduje potem o tym, co człowiek sobą reprezentuje. Jaki okres swojej pracy zawodowej wspomina pan z największym sentymentem? - Zawsze tam, gdzie się wygrywa, to są bardzo sympatyczne rzeczy. Na pewno nie można odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. Byłem uczestnikiem największych sukcesów polskiej piłki. Jestem chyba jedynym trenerem, który był na dwóch igrzyskach olimpijskich i na dwóch mistrzostwach świata. Zawsze będę jednak powtarzał i mówił, że znakomicie pracowali nasi bardzo dobrzy piłkarze i ich sukces stworzył każdego z trenerów. To także oni tworzą CV trenera. Zawodnik daje swoją systematyczną pracę i talent, a trener swoją wiedzę. To się jednak zmienia. Inaczej pracuje się z młodym trampkarzem, a inaczej z ukształtowanym piłkarzem, który ma już swoją rodzinę. Wtedy piłkarz staje się dla trenera bardziej partnerem, bo w zasadzie wie więcej od niego, chociażby bardzo dużo o swoim organizmie. To są bardzo szerokie zagadnienia i potrzebowalibyśmy na nie dużo czasu, żeby o wszystkim opowiedzieć. Poza tym muszę dodać, że przez wiele lat pracowałem za granicą. Byłem wykładowcą w Ameryce Południowej dla trenerów w 1975 roku w Montevideo i Paysandu. Trenowałem w klubach z Chin, Grecji, czy Islandii. Za tą działalność nawet mnie odznaczano. Widocznie tak oceniono to co robiłem także za granicą. Prawie 70 lat temu, w 1954 roku rozpoczął pan przygodę piłkarską na AWF w Warszawie. Jak pan zapamiętał tamte czasy? - Bardzo dobrze wspominam tamten okres. Warszawska AWF to była prawdziwa kuźnia talentów, uczelnia bardzo eksponowana. Przyjeżdżali do nas z kamerami chociażby z Japonii, żeby nagrywać prowadzone treningi nie tylko z piłki nożnej, ale też siatkówki, czy koszykówki. To właśnie tutaj zaczęły także powstawać zalążki medycyny sportowej. Obserwacja tych wszystkich mądrych ludzi pozwoliła mi wzbogacać swój własny warsztat. To wszystko starałem się później i staram się w dalszym ciągu przekazywać, chociażby będąc ekspertem w telewizyjnym studio. Dodam, że byłem obecny chyba we wszystkich telewizjach. Te moje opinie były i są pewnie na tyle trafne, że często prosi się mnie o zabranie zdania i wygłoszenie opinii w różnych sprawach. Potrafi pan wskazać nazwisko jednego trenera i zawodnika z którymi się panu najlepiej współpracowało? - Nie mogę. To byłoby niegrzeczne, nieeleganckie i nieetyczne z mojej strony. Szanuję wszystkich ludzi z którymi pracowałem. Uczestniczyłem w ich sukcesach, a my wszyscy dookoła byliśmy współtwórcami tych sukcesów. Na pewno najbardziej decydowali jednak ci, którzy byli pierwszymi trenerami. Był jakiś moment, że piłka nożna chociaż na chwilę znudziła się panu? - Nie. Nigdy nie było takiego momentu. Gdyby tak było to dziś bym z panem nie rozmawiał, boby pan do mnie nie zadzwonił. Czego mogę życzyć w dniu 81. urodzin? - Zdrowia, także wszystkim ludziom, którzy mnie otaczają. Życzę zdrowia także wszystkim, którzy mnie nie otaczają i żeby się zaszczepili przeciw COVID-19. Rozmawiał Zbigniew Czyż