Potentat na krajowym rynku mówi o awansie do Ligi Mistrzów podczas gdy jego zespół Młodej Ekstraklasy podejmuje rywali w przysłowiowym Wolbromiu, a juniorzy trenują w krzakach lub między drzewami. 13-latkowie w małych klubach są przymuszani przez nieuków trenerów (zawodowi nie przyjdą pracować "za frajer") do robienia przysiadów z kolegą siedzącym na barkach, podczas gdy technicznie są drwalami. Niedawno w Polsce założyciele La Masii (szkółka talentów Barcelony) tłumaczyli trenerom młodzieży, że wszelkie ćwiczenia fizyczne bez piłki powinny być ograniczane do minimum, że młokosów trzeba rozkochać w piłce, nauczyć ich nią operować. Na wysiłek, zmęczenie, pakowanie na siłowni przyjdzie czas wtedy, gdy dojrzeją. Te incydentalne wykłady nie wystarczą do stworzenia systemu z dobrze wykształconymi szkoleniowcami. I tak śnimy o piłkarskiej potędze od lat nie bacząc na to, że do wykopania naszych klubów z Europy nie trzeba już Realu, czy Barcelony. Wystarczy mistrz Estonii (Levadia), czy przeciętniak z Belgii (FC Brugge). Franz Smuda chciał próby ognia, to ją dostał. Niby to takie proste: jest nas 11 na 11, więc nie zostawimy im miejsce na boisku, bez kompleksów siądziemy na nich, zagramy agresywnie i będzie po wielkiej Hiszpanii. Problem w tym, że każdy z rywali dwa razy mocniej podawał i pięć razy lepiej przyjmował piłkę niż najlepszy spośród Orłów. Przed wyjazdem do RPA mistrzowie Europy obiecali sobie godnie pożegnać się z kibicami, więc chciało im się walczyć. Tym bardziej, że w odróżnieniu od wcześniejszego meczu z Koreą Płd. Grali w podstawowym składzie. Wobec tych faktów musiało dojść do egzekucji. Niech się Franz za bardzo nie martwi. Może nieco w skromniejszych rozmiarach, ale całkiem niedawno w konfrontacji z tymi samymi piłkarzami upokorzone zostały zespoły takich trenerskich tuzów, jak Arsene Wenger, czy Alex Ferguson. Dysponujący o dwie klasy lepszymi piłkarzami. To nie pierwsze zderzenie z inną galaktyką Franza Smudy. Gdy w 1999 r. pędzącym ekspresem "Wisła Kraków" siał spustoszenie w polskiej lidze, a poligonu w europejskich pucharach brakowało (kara za trafienie przez kibica nożem w głowę Dina Baggio), "Biała Gwiazda" wybrała się na sparing z Olympiakosem Pireus. Przegrała 0-3, choć miała w składzie będących w szczytowej formie napastnika Tomasza Frankowskiego, czy rozgrywającego Ryszarda Czerwca. Owszem, Smuda w Murcji mógł obrać asekuracyjną taktykę obliczoną na wybijanie w trybuny. Przegralibyśmy pewnie 0-4, pogrom byłby mniej dotkliwy, ale czy to nauczyłoby nas gry w piłkę? Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego