W styczniu 2008 r. w Zakopanem Adam był również czwarty. Musieliśmy czekać ponad rok, by znowu otarł się o podium w Pucharze Świata. Prezes związku Apoloniusz Tajner po odprawieniu Lepistoe dobrze kombinował: trenerem Adama i reszty skoczków mianuje się młodego i zdolnego Łukasza Kruczka, do pomocy obsadzi się mu fizjologa Jerzego Żołądzia i psychologa Kamila Wódkę i wszystko będzie hulało, jak dawniej w złotych dla Orła z Wisły czasach. Prezes Polo w razie czego sam miał służyć radą Łukaszowi. Tajner zapomniał tylko o jednym: po charyzmatycznym trenerze, jakim był bez dwóch zdań Hannu, trzeba było znaleźć równie, bądź jeszcze bardziej charyzmatycznego. Tylko taki mógł stanowić bodziec do rozwoju dla Małysza. Zupełnie niedoświadczony w trenerce Kruczek - choćby stawał na głowie - nie mógł zastąpić trenerskiego guru. Powrót Żołądzia to był świetny ruch. Profesor specjalizujący się w fizjologii mięśni, fizjologia sportu i fizjologii wysiłku, swoje zadanie wykonał znakomicie: przygotował Małysza do sezonu perfekcyjnie. Problem w tym, że w dyscyplinie takiej, jak skoki równie ważna, jeśli nie ważniejsza od siły, jest technika: sylwetka dojazdowa i pozycja w locie. Tych elementów nie nauczy Adama Żołądź, ani Wódka. Co gorsza, nie pomógł mu w tym również Kruczek. Błędy potrafił skorygować dopiero stary trenerski lis Hannu. - Popełniłem błąd, bo powinienem tupnąć nogą i postawić na swoim, żeby Lepistoe nadal pracował ze mną. Hannu ma rację, mówiąc, że Łukasz ma jeszcze czas - powiedział nam w Zakopanem Adam. Poza tym, gdyby nawet Kruczek i Lepistoe prezentowali tę samą klasę, dla Adama warto zatrudnić tego fachowca, któremu najbardziej ufa. Przecież nasz najlepszy zawodnik nie będzie skakał wiecznie. Błędnymi decyzjami, co do obsady sztabu trenerskiego, związek ukradł mu już wystarczająco dużo czasu. Nikogo nie stać na więcej. Michał Białoński