Futbolowi kibice długo się będą spierać, czy petrodolary to zbawienie, czy przekleństwo dla futbolu. Czy to jest wielka, etyczna różnica, gdy dziesiątki milionów euro wypadają z prywatnej kieszeni szejka, czy też pochodzą z racjonalnej gospodarki wzorcowego, futbolowego przedsiębiorstwa? Mecze grupowe Bayernu Monachium z Manchesterem City w minionej edycji Champions League nie miały wielkiego ciężaru gatunkowego, szefowie niemieckiego klubu dawali jednak otwarcie do zrozumienia, jak bardzo brzydzą się pomysłem szejka Mansoura na budowanie piłkarskiej potęgi. Za nimi stała historia, tradycja i zdrowy rozsądek ekonomiczny. "Obrzydliwy" sposób triumfuje Problem polega na tym, że te wszystkie święte wartości futbolowe nie zawsze sprawdzają się na boisku. Bayern poradził sobie z City, ale w finale w Monachium rewanż za szejka Mansoura wzięła Chelsea, zbudowana w ten sam "obrzydliwy" sposób za pieniądze rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza. "Bankier rodziny Jelcyna", którego na Kreml wprowadził miliarder Borys Bieriezowski przeniósł się do Londynu w 2003 roku, by wpompować w londyński klub blisko miliard euro. Abramowicz szokował transferami nie mniej niż Mansour w City, co u wielu ekspertów wywoływało strach przed załamaniem futbolowego rynku. Z czasem Rosjanin przestał być traktowany jak wampir, lub ludożerca, Chelsea nie zdominowała świata piłki, choć stała się potęgą. Po finale ostatniej edycji Champions League wielu fanów uważało nawet, że Abramowicz i jego piłkarze dostali od losu zasłużone zadośćuczynienie za 9 lat starań. Ta kasa przełamała monopol Manchesteru United Gdyby nie pieniądze Abramowicza i Mansoura Premier League nie byłaby dziś najbardziej pasjonującą ligą świata. Kibice modliliby się raczej, by ktoś w końcu przełamał nieznośny monopol Manchesteru United. Klub z Old Trafford idzie inną drogą, tam potęga urodziła się w głowie Alexa Fergusona, toteż klub może wydawać na transfery najmniej ze wszystkich europejskich potęg. Czy świat piłki nie jest jednak bardziej kolorowy, kiedy każdy wybiera własną drogę? Imperialne gesty nie są wyłącznie cechą szejków, czy oligarchów. W ostatnich latach nikt tak bardzo nie zszokował świata piłki, jak hiszpański przedsiębiorca Florentino Perez, który w ogóle nie wydaje własnych pieniędzy. Real Madryt ma taką markę, że banki udzieliły kredytów, a prezes "Królewskich" stworzył kolejny gwiazdozbiór, który ma w sobie wszystko. Najdroższego piłkarza, trenera, agenta... Real wydał więcej niż Abramowicz Od 2003 roku, czyli od czasu, kiedy w Chelsea rządzi Abramowicz, Real wydał na transfery 894 mln euro, czyli więcej niż oligarcha. Gdyby nie one Barcelona byłaby w Hiszpanii monopolistą jeszcze bardziej "nieznośnym" niż Manchester United na Wyspach. Wielkie kluby potrzebują wielkich rywali inaczej wygasa esencja sportu, czyli rywalizacja. Zapamiętali fani Barcy uwielbiają opowieści o "La Masia", czyli perfekcyjnie zorganizowanej szkółce klubowej wydającej na świat geniusza za geniuszem. Fakty są jednak takie, że rodzimą produkcję klub z Katalonii wsparł 580 mln euro wydanymi na transfery w ostatnich 9 latach. To właśnie na Camp Nou najwięcej wydaje się na pensje piłkarzy, więcej niż w jakichkolwiek innych dyscyplinach sportu. Według ostatniego raportu ESPN Magazine piłkarz podstawowego składu Barcy zarabia średnio 8,7 mln dolarów rocznie (najwięcej Messi 14 mln). Drugi jest Real Madryt (średnio 7,8 mln na rok, najwięcej Ronaldo 17 mln), trzeci Manchester City (średnio 7,4 mln, Aguero 16,5), czwarta Chelsea (średnio 6,8 mln, Torres 14,5). Dopiero na piątym miejscu jest koszykarski klub Los Angeles Lakers, choć roczna pensja Kobe Bryanta przekracza 25 mln. Potem jest New York Yankees, gdzie Alex Rodriguez pobiera z kasy 29 mln dol na sezon. Siódmy był Milan, gdzie Zlatan Ibrahimović zarabiał 11,9 mln dol, a ósmy Bayern z pensją dla Bastiana Schweinsteigera w wysokości 13,2 mln dol. A więc Niemiec zarabia prawie tyle co Messi! Gołym okiem widać, że ekonomiczna logika futbolu się nie ima, i to nawet w tak perfekcyjnym klubie jak ten z Monachium. Manchester United jest poza czołową dziesiątką, średnio piłkarz zarabia tam 5,5 mln dol na sezon, co jest jeszcze jednym dowodem geniuszu Fergusona. Od 2008 roku jego drużyna grała trzy razy w finale Champions League. Transfery w piłce nożnej szokowały zawsze (właśnie minęło 30 lat od chwili kiedy Josep Luis Nunez z Barcelony wydał 10 mln na Maradonę), jeszcze bardziej w czasach kryzysu, gdy przecięty kibic z trudem wiąże koniec z końcem. Łatwo więc populistycznie atakować skandalistów. Pereza krytykował Watykan, a szef UEFA Michel Platini zapowiedział finansowe fair play, czyli walkę z futbolowymi nowobogackimi. Toteż Katarczyka Nassera Al-Khelaifiego można traktować jak desperado. Kupił najbardziej znany francuski klub, bez sukcesów i postanowił wprowadzić go na szczyty. W półtora roku wydał na transfery 215 mln euro, w kraju urodzenia Platiniego, gdzie ostatnie wybory wygrali socjaliści! Czy my żyjemy w ZSRR? 30-letni Zlatan Ibrahimović dostanie 15 mln euro za sezon w PSG, w czasach, gdy francuski parlament wprowadza 75-procentowy podatek od dochodów powyżej miliona. Szwed obciąży kasę klubu w sposób gigantyczny, wyliczono, że po 100 mln na rok, czyli w sumie na 300 mln (ma kontrakt na trzy lata). Nasser Al-Khelaifi, były tenisista uspokaja, że będzie przestrzegał francuskiego prawa. Mimo iż odda do francuskiego budżetu dziesiątki milionów euro, a spragnionym futbolowych sukcesów paryżanom zafunduje rozrywkę, spadają na niego gromy. Pani minister sportu Valérie Fourneyron nazwała transfery PSG "bulwersującymi i irracjonalnymi". "Czy my żyjemy w ZSRR?" - pyta kontrowersyjny menedżer Ibrahimovica. Jego zdaniem Mansour i Al-Khelaifi są takimi samymi ludźmi piłki, jak Silvio Berlusconi (Milan), czy Massimo Moratti (Inter). Nie wszyscy podzielają to zdanie, bo za ekscentrycznymi Włochami stoi tradycja. Jedno jest pewne: na pieniądze i bogaczy nie obrażają się piłkarze. Didier Drogba, bohater ostatniej edycji Champions League już zarabia w Chinach, Raul Gonzalez wybrał Katar, choć z Schalke mógł jeszcze zagrać w swojej ukochanej Lidze Mistrzów, gdzie jest najlepszym strzelcem w historii. Seydu Keita też wolał ligę chińską niż najbardziej prestiżowe rozgrywki na świecie, bo w Hiszpanii płaciłby w tym roku większe podatki. Najlepiej zarabiający piłkarz świata Samuel Eto’o gra w Dagestanie już od roku. Oligarchowie, szejkowie i wszelkiej maści bogacze modyfikują futbolową mapę świata. A przeciętny zjadacz futbolowej strawy raz się cieszy, raz płacze. Jak u nas kibice Polonii Warszawa, klubu ze stuletnią tradycją, któremu biznesmen Wojciechowski z J.W. Construction zafundował sześć lat złudzeń zakończonych destrukcją. Nie trzeba być małpą, aby występować w cyrku. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2365896">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego</a>