Skalę trudności pokazać łatwo. Drużyna, która w ostatnich trzech poważnych meczach eliminacyjnych (ze Słowacją w Bratysławie i dwóch z Irlandią Płn) wydarła rywalom zaledwie jeden punkt, teraz w trzech spotkaniach kończących eliminacje musi uzbierać ich aż 9! A przecież nawet wykonanie planu maksimum, może starczyć tylko do miejsca w barażach. Brakuje więc bardzo niewiele, by reprezentacja, która była dotąd kołem pociągowym polskiej piłki (udział w MŚ 2002, 2006 i Euro 2008) padła jak bezsilny koń. W jednym szeregu z klubami zagubionymi jak dzieci we mgle już w kwalifikacjach do międzynarodowej rywalizacji. Do Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie pozostanie wtedy 2,5 roku w ciągu, których drużyna narodowa nie zagra meczu o stawkę. Tak długi rozwód z poważną rywalizacją może jej tylko szkodzić. Istnieje realna groźba, że impreza, która ma być dla wielu z nas czymś wyjątkowym, skończy się znacznie gorzej niż Euro 2008 dla Austrii i Szwajcarii. Choć to przecież kraje wyżej stojące w piłkarskiej hierarchii. Za stan polskiej piłki odpowiada PZPN, nie wyłącznie on, ale przede wszystkim. Tak jak związek w dużym stopniu odpowiedzialny jest za korupcję w lidze, do czego jego działacze nigdy nie mieli odwagi publicznie się przyznać. Zamiast jasnego postawienia sprawy, kibice słyszeli wyłącznie wykręty, między innymi dlatego ta organizacja cieszy się - delikatnie mówiąc - tak niskim szacunkiem. Nigdy nie słyszałem też, by PZPN otwarcie przyznał, iż niepowodzenia reprezentacji, są jego porażką. Działacze uznają, że to, co dzieje się z kadrą obciąża trenera, którego w odpowiednim momencie po prostu rzuca się kibicom na pożarcie. Tak będzie z Beenhakkerem, z którym Jerzy Engel i Antoni Piechniczek odpowiadający w PZPN za szkolenie, od dawna prowadzą swoją wojnę. Nie mam zamiaru brać w obronę Holendra. Wygląda na to, że jego zapał i pozytywny wpływ na polskich piłkarzy się wyczerpał. Ale to nie on sprawił, że trampkarz, junior, a potem senior wyszkolony nad Wisłą o prostym kopnięciu piłki nie ma pojęcia. Ze zniknięciem Holendra ten problem pozostanie nierozwiązany. Z to właśnie odpowiada PZPN, który zamiast naprawiać futbol, nieźle z niego żyje pod egidą FIFA i UEFA. Dając wyłącznie kolejne dowody, że osiągnęli już taki stopień demoralizacji, iż niemożliwy jest krok we właściwą stronę bez ingerencji z zewnątrz. A przecież znacznie lepiej można żyć z futbolu silnego. Są w innych krajach gotowe wzorce. Pzpnowcy dobrze o tym wiedzą. Trzeba tylko rozumu i odwagi, by wyjść z oblężonej twierdzy i robić coś normalnie. 2,5 roku szybko minie. A potem ludzie usiądą na nowych stadionach. To będzie klęska, jeśli symbolem Euro 2012 w Polsce zostanie wulgarna przyśpiewka ("j? PZPN"), której nie zrozumie nikt na świecie, poza sfrustrowanym i bezsilnym miejscowym kibicem. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU