Lat temu kilka do stołu, przy którym biesiadowałem ze znajomymi, przysiadł się Robert Gawliński. Jako że aż jeden z nas był fanem jego smętnego plumkania, został na dłużej. Szkoda, bo nikomu nie chciało się z nim gadać, a aura w powietrzu momentalnie zrobiła się tak żenująca, jak bywa tylko wówczas, gdy dwóch obcych facetów sika obok siebie do pisuaru. Muzyk wypił dwie whisky na koszt kolegi, pomarudził: "Kubuś Wojewódzki to się strasznie zmienił, taki fajny chłopak był". Poprzechwalał się: "Baśkę napisałem, siedząc na kiblu" (słychać to, słychać). I poszedł. Dziś będzie o ludziach niechcianych. Maciej Żurawski. Tak już się złożyło, że kapitan naszej reprezentacji, w Celtiku Glasgow jest zapchajdziurą. Gdy Gordon Strachan odwraca się w stronę ławki rezerwowych i patrzy, kogo by tu wpuścić, Maciek szuka z nim kontaktu wzrokowego. Lecz rudy Szkot bierze kogoś innego. Polak znów spuszcza głowę i czeka. Czeka... Żurawski wyjeżdżał z Polski jako najlepszy piłkarz ligi. Robił z rywalami co chciał, jak chciał, i kiedy mu się spodobało. Był zawsze szybszy, miał lepszy drybling, a przede wszystkim coś, co ma niewielu naszych wirtuozów - inteligencję boiskową. Na dodatek miał szczęście grać z wybitnymi - jak na polskie warunki - piłkarzami. Frankowskim, Kosowskim w życiowej formie, Kalu Uche. To wszystko sprawiło, że nasza liga stała się dla niego za mała. Zupełnie inny obraz Maćka zobaczyłem w Glasgow, gdy pojechałem sprawdzić, dlaczego tak mu trudno na początku w Celtiku. Na jednym z pierwszych treningów Strachan podzielił piłkarzy na dwie grupy. Jedni mieli gonić, drudzy uciekać, w dwóch wyznaczonych obszarach. Szkot szybko wytłumaczył zasady, po czym zapytał polskiego napastnika: Rozumiesz? - Yes - odparł Maciek. - To wytłumacz... I Żurawski powędrował na bok, by przyjrzeć się, jak to wygląda w praktyce. Smutny był to widok. Ludzie pytali mnie, czy on potrafi grać, i czy naprawdę jest tak dobry jak się pisze. Ja zaś ludzi pytałem, po co nadali mu przydomek "Magic", skoro twierdzą, że nic z niego nie będzie. Pomylili się. Żurawski zaczął strzelać. To było pewne, że zacznie. Nie mógł zapomnieć jak się gra w piłkę. I, szczerze mówiąc, wydawało mi się, że on już w Celtiku zostanie. Nagle jednak coś się posypało. Niedawno w towarzystwie kilku znajomych dziennikarzy zastanawialiśmy się, dlaczego Strachan przestał stawiać na kapitana naszej reprezentacji. "Czy on jest gorszy od jakichś McDonaldów i Killenów?" - zapytał jeden. Nie sądzę. "Może ten język jest ciągle barierą" - stwierdził drugi. Bez przesady! "Kłopoty miłosne" - rzucił ktoś inny. Kto wie. "Nie lubi go trener" - zawyrokował ostatni. My, Polacy, zawsze tak... Ale odpowiedzi nie znaleźliśmy, bo ona tkwi w głowie piłkarza. Słabszego, wolniejszego, nie tak skutecznego jak przed laty. Dojrzalszego - to na pewno. Nastał czas zdecydowanych ruchów. Nie wierzę w cudowny zwrot akcji i jakoś nie wyobrażam sobie tłumów kibiców, którzy tatuują sobie podobiznę Maćka, jako legendy Celtiku. Wielkich rzeczy z ławki dokonać się po prostu nie da. Żurawski, jestem o tym przekonany, najlepiej zrobiłby wracając do Wisły. Wówczas na Euro znów oglądalibyśmy go w wysokiej formie. Postanowił jednak poszukać jeszcze raz szczęścia (pieniędzy też, rzecz jasna) za oceanem. O grę w kadrze może być spokojny, nawet kopiąc w MLS. Jacek Bąk grając w Katarze pozostał przecież reprezentantem Polski. Beenhakker zbytnio ceni "Żurawia", by o nim zapomnieć. Celtikiem zaś niech się Maciek nie martwi. Na każdym kroku ktoś, kogoś, gdzieś nie potrzebuje. Kadra - Zieńczuka. Beenhakker - dziwnych porad Wójcika. Chelsea - Mourinho, a Anglia - McClarena. Legia - Zielińskiego, a Real - Dudka. Korona - Piechny. Celtic - Żurawskiego. A ja? Gawlińskiego przy stole. Przemysław Rudzki, "Przegląd Sportowy", "Dziennik", "Fakt"