"Najdalej urodzonym - około 50 kilometrów - od naszego stadionu zawodnikiem był wtedy bramkarz Hubert Kostka. A Włodek Lubański, Jerzy Gorgoń czy Stefan Floreński przychodzili na treningi z domu pieszo. Byliśmy wszyscy stąd, dlatego taka dobra była atmosfera w zespole" - wspominał Stanisław Oślizło. "Fakt, byliśmy zakorzenieni w regionie, ale też tamten zespół tworzyli piłkarze o wielkich umiejętnościach. Wyniki były sumą talentu, pracy i dobrych trenerów. Dlatego nie baliśmy się nikogo" - dodał Włodzimierz Lubański. "Rozgrywaliśmy mnóstwo meczów towarzyskich z zespołami nie tylko europejskimi. Przecież pojedynków z Kolumbią, Peru czy Kostaryką nie przegrywaliśmy. I dlatego żadna europejska konfrontacja nie była potem straszna" - dodał. "I to nam chyba zjednało sympatię kibiców także poza Śląskiem. Bo my nie tylko stawaliśmy naprzeciwko najlepszych drużyn europejskich, ale też... dawaliśmy sobie z nimi radę. Ludzie mieli trochę radości" - stwierdził Lubański. "Braliśmy pensje kopalniane i podczas spotkań z górnikami często pytaliśmy, czy nie mają o to pretensji, nie zazdroszczą. Byli z nas zadowoleni. W 1971 roku wydobyto po siedmiu dniach zasypanego w kopalni pod ziemią Alojzego Piontka. A on w szpitalu zapytał o wynik naszego meczu. Dla takich ludzi warto było grać" - powiedział Oślizło. Wspominano mecze Górnika w europejskich pucharach w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. "Pamiętam takie spotkanie z Olympique Marsylia na Stadionie Śląskim. Pogoda była straszna, lało, zrobiło się ciemno. Byłem z piłką za linią środkową. Niewiele widziałem, kopnąłem z całej siły do przodu i nawet nie popatrzyłem. Okazało się, że bramkarz gości przepuścił ją do bramki. Przez pewien czas byłem w niebie, ale potem rywale wyrównali i odpadliśmy" - wspominał Zygmunt Anczok przy akompaniamencie śmiechu pozostałych kolegów.