Nie ulega wątpliwości, że jedyną instytucją zdolną do przeprowadzenia oczekiwanych przez rzesze kibiców zmian w Polskim Związku Piłki Nożnej jest sam PZPN. Utopią jest wiara, że przyjdzie taki czy inny minister albo kurator i uleczy tę chorą instytucję jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To jest jak z problemem alkoholika. Dopóki sam nie zechce walczyć z nałogiem, żadna siła go z niego nie wyprowadzi, a zewnętrzna presja co najwyżej sprawi, że będzie jedynie stwarzał pozory poprawy. Tak jest dzisiaj z PZPN. Związek ze swoim problemem walczyć nie chce, a wszelkie jego działania (vide: kosmetyka statutu) mają charakter działań pozorowanych i nacechowanych nadzieją, że natrętna "opinia publiczna" może się w końcu odczepi. Wojna tylko na górze Łatwo zauważyć, że walka toczona przez wrocławską prokuraturę z korupcją w polskiej piłce nie schodzi poniżej poziomu trzeciej ligi. Media relacjonują zatrzymania i procesy ludzi znanych z reguły z piłkarskich szczytów. "Płotki" nie są medialne, łapią się czasem niejako przy okazji polowania na "grube ryby". Tymczasem PZPN to przecież nie tylko centrala w Warszawie, ale przede wszystkim znacznie liczniejsze struktury okręgowe w szesnastu miastach wojewódzkich i setki podokręgów, z reguły pokrywających się z obszarem jednego czy dwóch powiatów. To są fundamenty piramidy polskiego futbolu, skażone tak samo albo i bardziej niż jej wierzchołek. Tam czas jakby się zatrzymał. Codzienne realia tych instytucji są takie same jak dziesięć czy dwadzieścia lat temu. I nie chodzi tylko o kiepskie warunki lokalowe i archaiczne metody pracy. To jeszcze można by od biedy zrozumieć. Rzecz w tym, że ich chlebem powszednim są patologie - jakby ich działacze w życiu o aferze korupcyjnej nie słyszeli. Tam nie zaglądają media, nie zagląda też prokurator. Trzeba by się zresztą zastanowić, czy jego wkroczenie byłoby jakąkolwiek metodą na poprawę stanu tych instytucji. Tu chyba nie opłaca się skórka za wyprawkę. Jaki byłby bowiem sens angażowania sił i publicznych pieniędzy poważnego urzędu do wyłapywania sędziów, którzy za "stówkę" gwizdną karnego w okręgówce, działaczy, którzy za flaszkę skreślą parę kartek w ewidencji kar czy piłkarzy, którzy grają na lewych kartach, oszukując swoich rywali. W niższych ligach korupcja bynajmniej nie zniknęła, wciąż kwitnie. Być może jedynie jej skala jest mniejsza. Dzieje się tak wskutek paraliżującego niektórych strachu, ale strach jest lekarstwem tylko na chwilę. Jeśli minie, wszystko wróci do normy. Szukać trzeba innych rozwiązań. Reforma potrzebą chwili Niemożliwa jest, rzecz jasna, nagła wymiana kadr i zastąpienie tysięcy "starych" działaczy "nowymi", bo niby skąd mieliby się oni wziąć? W związku nie istnieje realna opozycja. Taka, jaką dla komunistów stanowiła "Solidarność". Oponenci - jeśli są - to jedynie tacy, którzy chcieliby obalić obecną władzę, samemu się do niej dorwać i dalej działać starymi, a nie reformatorskimi metodami. Tym bardziej niemożliwa jest także nagła zmiana systemu myślenia tych "starych". Możliwa jest natomiast reforma związkowych struktur, która dzisiaj stała się potrzebą chwili. Taka, która pracę wielu - z pewnością oddanych - działaczy uczyni pożyteczną, która sprawi, ze ich energia nie będzie trafiać w próżnię. Trzeba sobie w końcu odpowiedzieć na pytanie, czy setki podokręgów, złożonych z komisji, komisyjek i wydziałów okupowanych przez zasłużonych społecznych działaczy, to czasem nie jest struktura z innej epoki? Może trzeba ją zlikwidować, a może zmniejszyć? Beton trzyma się mocno! Czy mają być piłkarskim samorządem, czy tworem urzędniczym tylko do organizowania rozgrywek? Twierdzę, że na to pierwsze nie ma szans w dającej się przewidzieć przyszłości . Podokręgi są miejscem, gdzie przez kreowanie piłkarskiej rzeczywistości rozumie się dziś żałośnie prymitywne koleżeńskie układziki i intrygi. Wykorzenić tego z dnia na dzień niepodobna. Jeśli mają być tylko aparatem urzędniczym, to może ich rolę z powodzeniem mogą przejąć związki wojewódzkie? Ale może i im potrzebne jest przewietrzenie? Może zamiast wielu emerytowanych społeczników w wydziale gier wystarczy jeden sprawny urzędnik? Pobierający wynagrodzenie, ale i odpowiadający za to, co firmuje. Może zamiast 35-osobowego zarządu wystarczy zarząd 5-osobowy? Może związkami powinni na co dzień zarządzać zawodowi menedżerowie, dyrektorzy sportowi? Przecież te instytucje mają wcale pokaźne budżety, budowane na składkach czasem ledwie zipiących klubów. Może fachowcy spożytkowaliby je lepiej, co wcale nie musi od razu znaczyć, że społecznicy to złodzieje. Takie pytania można mnożyć, ale na dziś nie ma komu ich w związku postawić. Działaczowski "beton" nie chce nawet słyszeć o dyskusji na ten temat, a co dopiero o jakichkolwiek zmianach. Sędzia jak żona cezara Patologia polskiego futbolu tkwi w głowach ludzi go tworzących. To owe "zniewolone umysły" przede wszystkim odpowiadają za istniejący stan rzeczy i bez ich wyleczenia na zmiany nie ma żadnych szans. Przykład? Pierwszy z brzegu, z ostatnich dni.