W pamięci kibiców Zinedine Zidane jest piłkarzem spełnionym, ale jednocześnie postacią tragiczną. Cios głową, jaki wymierzył w swoim ostatnim meczu Marco Materazziemu splata w sposób nieunikniony losy wrogów. Na oczach świata francuski geniusz zachował się jak chuligan, oddając zwycięstwo na mundialu prowokującemu go topornemu Włochowi. Niemal cztery lata po fakcie, zbolały, ale wciąż zaciekły Francuz wyznał, że wolałby umrzeć, niż przeprosić. Obrońca Interu nie jest jednak tym, który na karierę Zizou wpłynął w sposób najgłębszy. Historia zaczęła się, a właściwie także skończyła w sezonie 1989-90 kiedy 17-letni Zinedine Yazid Zidane przychodził na Stade Velodrome w Marsylii, poszukując dla siebie miejsca na ziemi. Był taki czas, kiedy futbol znaczył dla niego mniej niż kolarstwo i judo. Zbuntowany, niechętny wobec rodziców (Smail i Malika emigrowali z algierskiej Kabili do Francji w końcu lat 60.), otwarty na wpływy rówieśników, z których większość cierpiąca nędzę w arabskiej dzielnicy "La Castellane", nie była w stanie świecić przykładem. Zidane nie wie, co by się z nim stało, gdyby nie fascynacja facetem z numerem "10" na plecach (Francescoli grywał też z numerem "9"), którego nazywano tylko "Księciem", a który dla niego był "Królem". Budowana przez polityka, biznesmena, a także aktora i piosenkarza Bernarda Tapie Marsylia nie poznała się na nich obu. Enzo Francescoli odszedł po sezonie do włoskiego Cagliari, urodzony w Marsylii Zinedine rozpoczął karierę w Cannes, dla którego już pół roku później zdobył pierwszego gola. Wspomnienie "Księcia" nosił w sercu i wtedy, i teraz. "To dzięki niemu zostałem piłkarzem". Marzenie jednego z największych graczy w historii mogło się spełnić dopiero w 1996 roku. W egzotycznym dla piłki Tokio, w Pucharze Interkontynentalnym Juventus z Zidanem ograł River Plate Francescoliego. "Zizou" dostał koszulkę, o której śnił latami, ale na dłuższą rozmowę, czy większe zbliżenie wciąż nie miał odwagi. Tym, których ta sytuacja szokuje, trzeba przypomnieć, że Francescoli nie był piłkarzem byle jakim. "Książę" grał z reprezentacją Urugwaju na dwóch mundialach (1986 i 1990 r.), trzy razy zdobywał z nią Copa America (1983, 1987, 1995 r.), a w 1996 roku, w wieku 35 lat wywalczył z River Plate Copa Libertadores. U jego boku dorastali wtedy Javier Saviola, Santiago Solari, Hernan Crespo, Ariel Ortega, Pablo Aimar i Roberto Ayala. Tak grał i strzelał "Książe" Francescoli Jego szansa na karierę w Europie została zaprzepaszczona właśnie w Marsylii. Już rok po odejściu Urugwajczyka Olympique był w finale Pucharu Europy, by w 1993 roku, po triumfie w Monachium nad Milanem go zdobyć, (jako jedyny klub francuski). Wzlot klubu Tapiego zakończyła jednak głośna afera korupcyjna. Po zakończeniu kariery, Francescoli nie chciał zostać trenerem. Założył w Miami kanał Gol TV, który wykupił prawa do pokazywania lig europejskich w Stanach Zjednoczonych. Dziś wart jest on podobno 300 mln dolarów. Biznesmen niczego prawie nie żałuje, choć przyznaje, że czasem tęskni za uczuciem, którego doznawał w przeszłości przyjmując piłkę na pierś. Futbol z jego życia zniknąć jednak nie mógł. Syn Marcos też został piłkarzem, a za idola wybrał sobie .... Zinedine'a Zidane'a. Dzięki temu dwóch wielkich milczków znów miało okazję, by pogadać. Rozmowa średnio się kleiła, bo zafascynowany "Zizou" 17-letni Marcos nie bardzo miał śmiałość zadawać pytania, a Zidane za żadne skarby nie chciał opowiadać o sobie, nieustannie składając hołdy jego ojcu. Efekt był przynajmniej taki, że syn, który z boiska taty niemal nie pamiętał, po spotkaniu z Zizou popatrzył na "starego" innymi oczyma. Marcos ma dziś 21 lat i jest w Cagliari, tam gdzie z Marsylii odszedł jego ojciec. Zinedine Zidane i jego niezapomniane momenty: W końcu nadarzyła się jednak okazja, by coś zrobili razem. Zizou i Enzo Francescoli mają prowadzić pierwszy piłkarski reality show w Madrycie, w którym będą pracować z najzdolniejszymi 16-latkami. "Zizou" mówi, że chciałby im zwrócić to, co dostał kiedyś od Francescoliego. "Książę" traktuje to z niedowierzaniem i uśmiechem. Twierdzenie, że on, w ciągu roku "stworzył" lub "uratował dla świata" jednego z największych graczy wszech czasów, wydaje mu się jedynie dowodem na to, iż pewien 17-letni chłopak z Marsylii miał wielkie serce i dobrą wyobraźnię. Kiedy Zidane słucha wywodów Francescoliego, wyciąga z tego jedyny wniosek. "Nie znałem go 20 lat temu, ale widać, że wybierając na ślepo swojego życiowego przewodnika, miałem nosa". Zobacz tekst i dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!