- W sobotę zespół trenera Smudy zagra w Chicago w USA. Dla pana będzie to okazja do setnego występu w kadrze narodowej. Spodziewał się pan kiedyś, że dokona takiego wyczynu? Michał Żewłakow: Myślę, że żaden piłkarz zaczynający karierę w reprezentacji nie myśli o jubileuszach. Zawsze żyłem z meczu na mecz, chodziło tylko o kolejny występ. Rekord nigdy nie był sprawą nadrzędną. Zresztą w futbolu nie liczy się ilość, ale jakość. - Jak pan ocenia tę jakość w swojej karierze? M.Ż.: Gdy porównuję moje osiągnięcie z takimi zawodnikami, jak Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek, Kazimierz Deyna czy Antoni Szymanowski, to oczywiście widzę wielką różnicę. Wspomniani zawodnicy naprawdę odnosili sukcesy z reprezentacją. Oni napisali historię futbolu, w którą ja się tylko wkomponowałem. Nie osiągnąłem nic wielkiego z reprezentacją. Po prostu w niej grałem... - Dwa występy w turniejach mistrzostw świata, jeden - Europy. Wielu zawodników marzy o takiej karierze... M.Ż.: Tak, ale pamiętajmy, że w mistrzostwach świata wystąpiło wielu piłkarzy, natomiast tych, którzy zdobywali medale, jest tylko garstka. Dlatego znam swoje miejsce w szeregu i hierarchię w gronie utytułowanych zawodników. - Pana piłkarska biografia może być jednak bogatsza. 34 lata to nie jest dla środkowego obrońcy emerytalny wiek. M.Ż.: Mam taką nadzieję... Okazja nadarzy się już za dwa lata, podczas Euro 2012. Z drugiej strony w moim wieku lepiej nie wybiegać za daleko w przyszłość. Raczej karierę planuje się na pół roku do przodu, może rok. Życie płata figle. Los może napisać taki scenariusz, który w ogóle nie przychodzi teraz do głowy. Oczywiście nie składam broni. Marzę o medalu mistrzostw Europy, choć z drugiej strony - przy obecnej kondycji polskiej piłki - o sukces na wielkiej imprezie będzie mi trudno. - Który mecz ze swojej długiej listy wspomina pan najmilej? M.Ż.: Pierwszy wspólny występ z bratem, Marcinem. To był mój trzeci mecz w kadrze, graliśmy na wyjeździe przeciwko Francji (Polska przegrała w lutym 2000 roku 0:1 - PAP). Wracam myślami również do meczu z Armenią w Warszawie w eliminacjach mistrzostw świata 2002. Zwyciężyliśmy 4:0, a ja z bratem zagraliśmy w rodzinnym mieście, na dodatek obaj zdobyliśmy po jednym golu. Ostatnio najczęściej wypominano mi mecz w Belfaście, o którym akurat ja chciałbym jak najszybciej zapomnieć (piłkarz strzelił samobójczą bramkę, Polska przegrała z Irlandią Płn. 2:3 - PAP). Na szczęście nabrałem już do tego dystansu. - Jest pan przykładem piłkarza, którego przez lata omijały najcięższe kontuzje. Jaka jest tajemnica? Dobre geny? M.Ż.: Na pewno też, w tym miejscu kieruję ukłony w kierunku moich rodziców. Dzięki nim rzeczywiście cieszę się dobrym zdrowiem. Poza tym, trochę charakteru i pracy nad sobą. Co jeszcze? Przede wszystkim podejście do zawodu. Nie chcę mówić, że bardzo profesjonalne, ale po prostu rzetelne. Do aniołków nigdy nie należałem, ale nie miałem problemów z rzetelnością. Dzięki temu przeszedłem przez karierę bez poważniejszych urazów. - Zaczynał pan karierę jako lewy obrońca. Teraz mamy ogromny problem na tej pozycji w reprezentacji. Brakuje młodych, szybkich lewych defensorów. Nie żałuje pan, że urodził się trochę za wcześnie? M.Ż.: Żałuję, ale nie tylko z tego powodu. Chciałbym właśnie zaczynać dorosłą karierę, ponieważ w Polsce powstają wspaniałe stadiony. Ja na takich nie grałem w przeszłości. Młodzi zawodnicy mają obecnie wielkie możliwości i dodatkową zachętę do gry w kadrze. Cóż, akurat na datę moich urodzin nie miałem wpływu... - W najbliższych meczach kadra Franciszka Smudy zmierzy się z USA i Ekwadorem. Pan grał po kilka razy z tym rywalami. Bilans nie jest dla nas korzystny. M.Ż. Rzeczywiście, nadarza się możliwość rewanżu za upokorzenia z przeszłości. Z Ekwadorem przegraliśmy w finałach MŚ 2006, a z Amerykanami np. podczas przygotowań do Euro 2008. Z drugiej strony nie ma sensu udowadniać coś na siłę. To kolejne sparingi reprezentacji, które służą przygotowaniom do mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. To jest nadrzędny cel, choć oczywiście dobrze byłoby zagrać ładnie i skutecznie. Rozmawiał Maciej Białek