Karykatura Arsene'a Wengera z długim, drewnianym nosem Pinokia zamieszczona w barcelońskim dzienniku "Sport" pokazuje zmianę stosunku Katalończyków do trenera Arsenalu, po tym jak rozgłaszał, że Robin van Persie jest kontuzjowany, by w ostatniej chwili włączyć go do kadry i zabrać na Camp Nou. Pep Guardiola skwitował to ironicznym stwierdzeniem, że z pewnością znajdzie się też jakiś prywatny samolot, by dowieźć w ostatniej chwili Theo Walcotta. Anglik kontuzjowany jest chyba jednak na serio, co z pewnością uspokoi Leo Messiego. Już przed pierwszym meczem na Emirates najlepszy piłkarz świata ogłaszał, iż najbardziej obawia się szybkości angielskiego skrzydłowego. Psychologiczna wojna przed rewanżem na Camp Nou jest czymś absolutnie zrozumiałym. Dla Barcelony to mecz roku, gdyby nie przebrnęła 1/8 finału Ligi Mistrzów byłaby to katastrofa i zarazem najgorszy sezon z Pepem Guardiolą na ławce trenerskiej. Wokół szkoleniowca zjednoczone są dziś myśli Katalończyków widzących w jego determinacji natchnienie dla piłkarzy. "Nie róbcie ze mnie bohatera, tylko dlatego, że wyszedłem ze szpitala" - prosi Pep zmagający się ostatnio z dyskopatią. W Arsenalu nie zagrają kontuzjowani Walcott i Alex Song, w Barcelonie para stoperów Gerard Pique (kartki) i Carles Puyol (kontuzja). "Będzie nam ich brakowało, ale jeśli odpadniemy, to nie przez ich nieobecność" - skomentował trener Barcelony. W zastępstwie wystawi Erica Abidala z Sergio Busquetsem, który przyznaje, że to nie jego pozycja, ale czuje się na niej bardzo dobrze. Wielką nowiną dla Wengera jest powrót do gry Cesca Fabregasa. Wychowanek Barcelony zagra wreszcie na Camp Nou po tym jak namówiony przez trenera Arsenalu opuścił klub w wieku 16 lat. Na stadion Barcelony prowadzał go dziadek, dziś będzie okazja na nim zagrać, tyle, że stając po przeciwnej stronie barykady. Przed rokiem w rewanżu w ćwierćfinale z gry na Camp Nou wyeliminowała go kontuzja, mógł tylko bezradnie patrzeć jak Leo Messi wbija jego kolegom cztery gole. 6 kwietnia 2010 roku to był życiowy wieczór dla Argentyńczyka. Sam Wenger nazwał go wtedy graczem z PlayStation, światowa prasa pokłoniła się do jego stóp ogłaszając nowym królem futbolu. Dziś Arsenal jest jednak zdecydowanie bardziej zdeterminowany i silniejszy, natomiast w Katalonii wyczuwa się spory niepokój, zwłaszcza, że w 90 minut aż tak wiele jest do stracenia. Statystyki przemawiają na korzyść Barcelony. W 9 ostatnich spotkaniach Champions League na Camp Nou przegrała raz - przed 17 miesiącami z Rubinem Kazań jeszcze w grupie. Arsenal poległ aż pięć razy w sześciu ostatnich grach wyjazdowych Ligi Mistrzów. Dziś nie potrzebuje jednak zwycięstwa, wystarczy mu remis lub nawet porażka 2-3. Żeby osiągnąć awans, trzeba będzie jednak prawdopodobnie strzelać gole, choć były już dwie drużyny w tym sezonie, które z czystym kontem opuszczały Katalonię. Z Athletic w Pucharze Króla i z Herculesem w lidze, Barcelona nie grała jednak podstawowym składem. "Zaatakujemy ich od początku, nie dając nawet odetchnąć" - mówi Pedro chcąc, by ten mecz wyglądał jak listopadowe Gran Derbi. Wenger obiecuje, że Arsenal nie pozwoli sobie wybić z głowy ataku i na pewno nie zagra jak Inter Mediolan w półfinale poprzedniej edycji. Ale to właśnie zmory tamtej rywalizacji z zespołem z Mediolanu nękają Katalończyków do dziś. Nie wytrzymali presji, nie potrafili odrobić strat z pierwszego meczu, choć wygrali po golu Pique. Co będzie, jeśli historia się powtórzy? Finał na Wembley, gdzie w 1992 roku Guardiola zdobył dla Barcy pierwszy Puchar Europy, pozostanie w sferze marzeń. "Czerwony dywan dla futbolówki" - pisze dziennik "El Pais". Hiszpańska prasa daje takie tytuły zawsze wtedy, gdy oczekuje wielkich meczów, w których rywale szykują się do frontalnej wymiany ciosów. Barca swojego stylu nie zdradzi, Wenger zapewnia, że Arsenal także nie. Zanosi się na czołowe zderzenie dwóch rozpędzonych pociągów, z których tylko jeden pojedzie dalej. Szczątki drugiego zostaną na bocznicy. Prasa katalońska nie kryje, że niepowodzenie dziś wieczorem mogłoby naznaczyć całą kadencję Guardioli naszpikowaną dotąd przede wszystkim sukcesami. Albo Barca obroni swoją pozycję drużyny grającej najbardziej porywający futbol na świecie, albo Arsenal okaże się wystarczająco dojrzały, by jej ją odebrać. Rozwiązanie pośrednie nie istnieje. Wielkie emocje z pierwszego meczu wydają się więc tylko przygrywką do tego, co stanie się dzisiaj. Po meczu na Emirates Xavi Hernandez upierał się, że przegrała drużyna lepsza. Barca wymieniła wtedy niemal dwa razy więcej podań niż gospodarze, wielokrotnie zatrudniając debiutującego w rozgrywkach Wojciecha Szczęsnego. Obrazek klęczącego w euforii po skończonej grze polskiego bramkarza był niemal symboliczny - "Kanonierzy" udowodnili sobie, że zwycięstwo nad Barceloną leży w granicach ich możliwości. Dziś Szczęsny, Fabregas i cała reszta graczy z Londynu spróbuje zrobić kolejny krok do przodu. Zamienić Dzień Kobiet 2011 w najczarniejszą datę w ostatnich 10 latach dla potentata z Camp Nou. Barcelona wygrała wszystkie plebiscyty na drużynę nr 1 pierwszej dekady XXI wieku. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2045918">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a> <a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/fc-barcelona-arsenal-londyn,2566">Zapraszamy na relację na żywo z meczu Barcelona - Arsenal</a>