Z tych trzech bitew ta ostatnia jest najdłuższa i najgłupsza. Oto zawieszony prezes Listkiewicz wysyła do rządu ultymatywne w tonie pisma: jak mnie odwiesicie to zacznę coś robić... Przypomina mi to sytuację jeszcze z podwórka, gdy kolega coś przeskrobał, a kiedy zaczął gonić go dozorca, wykrzykiwał wniebogłosy: nie goń mnie, bo ci dopierdolę! Dużo dziwnych rzeczy dzieje się wokół PZPN, a "haków" używają dwie strony. Jedni aresztują, drudzy knują. Gdy Boniek chciał podjąć się mediacji i zaproponował do tej roli prezesa PKOl pana Nurowskiego, już na drugi dzień prasa napisała, że "Nurek" się nie nadaje, bo był w peerelowskim wywiadzie (czemu nota bene nigdy on nie zaprzeczał). Kiedy minister postawił na kuratora Rusko, natychmiast ktoś zaczął kolportować plotki, że jest to agent WSI i przedstawiciel szemranego biznesu, a jako takiego należy go szybko odstrzelić (co się i stało, dziwny zbieg okoliczności). Mówiąc szczerze nazwiska kolejnych mediatorów nie są może najważniejsze (choć pomoc zadeklarował prezydent Lech Kaczyński, znaczy to że i władza dostrzega jednak istotny problem). Najważniejsze, że zegar tyka. Na razie nie ma się czym przejmować, bo nawet jak nas zawieszą, to zawsze zdążą odwiesić. Generalnie chodzi o to, by przeprowadzić w PZPN wybory i tak zmanipulować ordynację wyborczą (niestety), żeby tak zwany "teren" nie przyjechał raz jeszcze do Warszawy i nie wybrał tych samych ludzi, tyle że z jakąś kosmetyczną zmianą. Na przykład zamiast Listkiewicza Kolator, albo Lato. Tu chodzi zarazem i o poszanowanie demokracji i autonomii tego stowarzyszenia, ale i dokonanie w nim gruntownej przemiany, na którą to środowisko ani nie ma najmniejszych chęci, ani nawet potrzeby takiej nie rozumie. Jak mniemam wyjście jest jedno - należy szukać kandydata na prezesa wśród takich ludzi, którzy jedną nogą są jeszcze w starym, ale drugą od dawna już w nowym świecie. Są kompetentni, konkretni, zdecydowani, rozpoznawalni i w miarę szanowani - nie ma tu lepszego kandydata niż Boniek. To pistolet. Nawet gdyby miał zawieść te nadzieje, to on je przynajmniej daje. Każdy inny wybór uznam za leczenie dżumy cholerą. Spotkałem niedawno wspólnika Bońka z firmy "Go and Goal", pana Kaczyńskiego (zbieżność nazwiska z naszymi przywódcami zupełnie przypadkowa). Kaczyński zazdrościł PZPN-owi ogromnych możliwości marketingowych, reklamowych, promocyjnych, a jako przykład do porównania dał... Polski Związek Piłki Ręcznej! Było to tuż przed tym, jak szczypiorniści nasi rzucili świat na kolana. No i mówi ten Kaczyński jacy ci ręczni piłkarze są biedni! Zaproponowali jego firmie aż 40 (!) procent prowizji, byle znalazł dla nich jakiekolwiek pieniądze! Jakiekolwiek! Kaczyński był w szoku. Gdyby się zgodził, potencjalni sponsorzy mogliby zacząć go podejrzewać, że gdzieś na boku, z kimś ze związku zwyczajnie dzieli się kasą, jak to jest wszędzie gdzie prowizje są dziwnie duże. Kaczyński zaoferował więc usługi za 10 procent i mam nadzieję, że teraz polskie firmy zaleją go ofertami współpracy, bo się to zwyczajnie opłaca. Piłkarze ręczni pokazali, że nawet chorowity polski sport generuje tak gigantyczne zainteresowanie i jest nośnikiem tak wielu pozytywnych emocji, że wart jest nakładów. Co pisząc, martwię się jednak o tych piłkarzy nożnych. Bo też mogliby grać o najwyższe stawki i przyciągać kasę. Ale przez głupotę i upór kilkunastu osób - pewnie nie zagrają. Nasi działacze myślą wciąż, że to zabawa, że goni ich jakiś niegroźny dozorca i wystarczy głośno się odszczeknąć. Ale to już nie jest zabawa. A zegar tyka. Paweł Zarzeczny