Nie chodzi mi o to, żeby ich poniewierać, ale pociechą jakąś jest dla nich chyba to, że spadną bo są naprawdę słabi, a nie że kuglował masażysta z wiceprezesem... Czyli naprawdę nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. A skoro o katach Łęcznej - trudno nie odnieść się do nowego snajpera z liderującego Bełchatowa, mianowicie pana Costly z dalekiego Hondurasu (albo i niedalekiego, bo w końcu selekcjonera mamy z Trynidadu albo Tobago, nie pamiętam ale też daleko). Carlos strzelił w debiucie dwa gole w 45 minut, więc teraz pewnie wszędzie będzie o jego pięknej Ojczyźnie. A jak wszyscy to wszyscy - Interia.Pl również! No więc Honduras to ten kraj, chyba wiadomo, który przez futbol wywołał prawdziwą wojnę. Mianowicie po porażce w 1969 w el. mistrzostw świata z sąsiednim Salwadorem honduraskie radio wezwało naród, aby wypędzić salwadorskich wieśniaków z ich domów - no i się zaczęło! Na szczęście dla obu tych sympatycznych krajów ich siły zbrojne były w jeszcze gorszym stanie niż ich futbol. To znaczy generalnie była to farsa, w której po niebie ścigało się kilka zdezelowanych samolotów na śmigła (takich jak w I wojnie światowej, ktoś umie to sobie wyobrazić?), a w dolinach przeganiali się chłopi motykami. Te powietrzne bitwy najczęściej kończyły się bez jednego wystrzału, bomby (niewybuchy zresztą, jak nasi napastnicy poza Jeleniem i Brożkiem), więc te bomby wypychano przez otwarte drzwi samolotów kopniakami (trudno tak trafić w cel, mowa), a że czasem te nieliczne aeroplany spadały to tylko z braku paliwa. Ale że o wojence tej napisał jak najpoważniej pan ś.p. Kapuściński, w Polsce zrobiło się o niej głośno. I choć trwała ledwo sto godzin - traktat pokojowy pomiędzy oboma krajami podpisano dopiero w roku 1980, bez wskazania zwycięzcy, jak w meczu Cracovia - Legia. No i musieli się z tego powodu bardzo ucieszyć hondurańscy rodzice, bo już 9 miesięcy później przyszedł na świat mały Carlosek i - że szykowany był na wypadek kolejnej wojny - musiał się zająć futbolem, a obecnie jest na poligonie strzeleckim w Bełchatowie. Wejście miał dobre, albo nawet i bardzo dobre, oby tak dalej, a aklimatyzację będziesz miał spokojną - zresztą u nas klasyczne latynoskie zioła dostępne są wszędzie w dobrej cenie i wadze, czuj się jak u siebie, amigo! A skoro było już o futbolowej wojnie a'la Kapuściński, na koniec taka sama wojna w wersji reportera węgierskiego pana Moldovy, który tak opisywał losy sławetnego trenera Oskara Paprikasa: "Losy miotały ostatnio Paprikasem, tułał się po różnych krajach i nasza propozycja zastała go w jednym z małych połudwiowoamerykańskich państw, w Simonii, gdzie pełnił właśnie funkcję selekcjonera kadry. Paprikas przyjął naszą ofertę, ale tuż przed wyjazdem dość nieszczęśliwie wplątał się w wojnę, jaka wybuchła pomiędzy Simonią i drugim latynoskim państewkiem - Ziemią Wodną. Powodem tej wojny stała się pomyłka sędziego liniowego, który nieprawidłowo ocenił aut. Ambasadorowie natychmiast wręczyli sobie nad środkową linią boiska przygotowane uprzednio wypowiedzenie wojny, a w kwadrans później bombardowano już nawzajem stolice, palono plantacje oraz tak w Simonii jak i w Ziemi Wodnej aresztowano wszystkich dentystów wyznania prezbiteriańskiego. Oczywiście nie mieli oni nic wspólnego ani z piłką, ani z wojną, ale w obu krajach nie sposób było sobie wyobrazić najmniejszych nawet ruchawek bez prewencyjnego aresztowania dentystów prezbiterianów. Stanowisko dowódcy sił zbrojnych Simonii wolą narodu powierzono środkowemu napastnikowi Lopezowi III, jedynemu człowiekowi, którego stać było na skonstruowanie najprostszego nawet ataku. Center napadu natychmiast sięgnął po swojego trenera i Oskar Paprikas został mianowany generałem. (...) Powierzono Paprikasowi kierowanie Agencją Prasową Simonii. Znany trener nie mógł pozbyć się jednak swoich nawyków i po swojemu adiustował komunikaty z frontu: "Simonia - Ziemia Wodna 1:0. Stosunek poległych 24.013:31.321. Pole walki śliskie od krwi. Widzów dwa miliardy. Przyznany nam rzut karny wykona osobiście prezydent republiki, aby w ten sposób uczcić pamięć poległych bohaterów". No, jak widać nie tylko my trzepnięci jesteśmy na punkcie piłki, i nie tylko cały ten Honduras, nieprawdaż? Ale to taki jedyny rodzaj wariactwa, który nie jest jeszcze karalny. Paweł Zarzeczny