Raz tylko bliski był wpadki - gdy przypadkowo napotkany polski prezydent, wytrawny polityk z Wybrzeża spojrzał mu wnikliwie w oczy i rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu: spieprzaj dziadu! Stirlitz spieprzył w podskokach. Ale ostatnio do domu starców przyszedł list z Paragwaju. Nadawcą był stary druh Bormann, znany agent sowiecko-niemiecki. Treść była krótka: "Standarterfuehrer Stirlitz! Wielka wsypa w Warszawie. Macierewicz rozbija całą naszą siatkę, wyłapuje agentów, a raport z ich nazwiskami wysłał już do premiera. Raport przechwycić, Macierewicza skompromitować!" - kończył pismo człowiek, który od 62 lat już nie żył. Stirlitz miał nosa, więc szybko odgadnął, gdzie może cuchnąć najbardziej. Zaczął od przeglądania śmietników. Nie pomylił się. Z kosza na śmiecie tuż obok kancelarii premiera wygrzebał opasły tom. Na pierwszej stronie był napis: "Raport o likwidacji WSI. Ściśle tajne. Chronić przed hitlerowskimi i sowieckimi agentami, szczególnie przed Klossem i Stirlitzem!". Poznał ten charakter pisma. To znów ten Macierewicz! Tak, ten sam Antoni Antonowicz, który zlikwidował Związek Radziecki nie wychodząc nawet z domu - pomyślał z trwogą Stirlitz, kurczowo ściskając szelki od spadochronu. Ktoś do niego strzelał. Pewnie dlatego, że wciąż chodził w mundurze standartenfuehrera. Ale to właśnie to przebranie zawsze zapewniało mu w Berlinie bezpieczeństwo, nawet w czasach hitlerowskiej okupacji. Więc niezrażony czytał dalej. Zawsze mogę powiedzieć, że czekam na Leppera, on przecież ma różnych kumpli - uśmiechnął się Stirlitz pod nieistniejącym wąsem. Już pierwsza strona lektury była porażająca. "Stwierdzam, że najgroźniejszymi wykrytymi przeze mnie sowieckimi agentami działającymi w Polsce są Stirlitz i Hans Kloss. Działają ulubioną metodą tamtejszej razwiedki, mianowicie przez telewizję, co obiecałem udowodnić. Na ślady ich istnienia natrafiamy co kilka lat. Ponieważ do tej pory nie mieliśmy sygnałów o ich śmierci - należy przypuszczać, że wciąż żyją. Prawdopodobnie w jednym z domów starców na terenie byłej NRD. Stuprocentowo nie zarzucili agenturalnej działalności, o czym świadczą bardzo liczne ślady szkodnictwa w polskim życiu". Przebiegły ten Antoni Antonowicz, warto by i jego zwerbować, pomyślał Stirlitz, i czytał dalej... "Te ślady szkodnictwa to na przykład branie łapówek przez lekarzy czy dolewanie wody do paliwa, klasyczny sowiecki sabotaż, oraz rozwiązłość obyczajowa i pijaństwo, znane sowieckie wzory. Ale najgorsze jest infiltrowanie polskiego wojska. Odkryłem że ministerstwo obrony na Klonowej sąsiadowało przez płot z radziecką ambasadą przy Belwederskiej przez dziesiątki lat. Do tej pory nie odkryłem wprawdzie podziemnych przejść, ale sympatie kadry dowódczej są oczywiste. Porusza się ona po mieście wyłącznie czerwonymi autobusami...".