Dziś Paweł Janas ogłosić ma skład kadry na mundial (ze względu na to, żeby nie zaspał, imprezę przewidziano na późny wieczór, ale i tak nie ma pewności, że konferencji nie poprowadzi syn, tak jak ostatnio kilku treningów). Niespodzianek spodziewać się nie należy, zagrają na mundialu dobrze nam znani osobnicy, których forma ulotniła się jesienią zeszłego roku. Wie to każdy kibic, wystarczy się zalogować w sieci. Określenie, że mamy skład papy i desek to jedno z łagodniejszych. Z drugiej jednak strony wciąż uważamy się za naród wybrany - i pewne przypadki nawet to potwierdzają, choćby kupienie do Anglii Rasiaka za 2 mln funtów. Ale może oni już wcześniej wyczuli, że Rasiak coś tym Wyspom Owczym strzeli? No więc jako ci Wybrańcy wciąż czekamy aż pan Bóg coś za nas załatwi i na przykład ogra Niemców za miesiąc w Dortmundzie. Ciekawe co na taką skrajnie optymistyczną wersję zdarzeń powiedziałby Ojciec Święty... Media polskie nie panikują, że cokolwiek jest nie tak - ogólna zgoda, buźka i zaakceptowanie. Jak wyznał mi jeden z dziennikarzy bliziutko kręcący się reprezentacji, nikt nie chce podpaść Janasowi i piłkarzom, żeby na mundialu nie zostać odciętym od newsów. Ejże, a jakie to newsy nas czekają - kto został kucharzem ekipy i cóż ona zjadła na obiad? No, ale nie kraczmy, może zdarzy się jednak jakiś cud, wyjdziemy z grupy, a Polaków rozkupią finaliści Ligi Mistrzów Arsenal i Barcelona. Powtarzam zawsze - od kiedy San Marino strzeliło Anglii gola na Wembley bodaj w 13 sekundzie, wykluczyć niczego nie można. Miałem dziś podsumować ligę, ale zrobię to za tydzień. Powód - zachowanie kibiców Wisły w środę, a Legii w sobotę. Dla bandytów nie warto robić drużyn piłkarskich, a zamiast stadionów chyba bardziej potrzebne im są remizy z disco polo. Na boisku, w meczu bezpośrednim Legia została totalnie obnażona i chyba nie bez powodu nie ma żadnego gracza w składzie na mundial (chociaż ja bym zabrał Fabiańskiego, bez niego Legia miałaby sporo punktów mniej i może Surmę - jest w życiowej formie). Kiedy tak przeglądałem składy (też czasem papy i desek) mistrzowskiej Legii z dawnych lat, trafiłem na ciekawostkę. Otóż dwa pierwsze tytuły z 1955 i 56. roku świętował zawodnik o nazwisku Siekiera, jak nietrudno odgadnąć defensor. No i nagle - zupełnie nie wiadomo czemu - zmienił nazwisko na Siemierski. No i proszę, zdarzają się jednak cudowne przemiany. Czego życzę kadrze, Legii z Wisłą no i Wam, kibicom. Paweł Zarzeczny "Dziennik"