Tak będzie wyglądało to mniej więcej: 1. Nie wiedziałem (am), że mąż koleżanki to oficer SB (wersja a'la Gilowska) 2. To nie mój podpis (abp Wielgus) 3. Podpisałem, ale nie pracowałem (min. Krawczyk) 4. Te pieniądze, co niby brałem, to były za kawę i ciasteczka (abp Paetz) 5. A w ogóle to było dla tylko jaj (reżyser Piwowski) I tak dalej, i tak dalej, bełkot do potęgi i strata czasu, pewnie dlatego większość Polaków średnio jest tym zainteresowana. Wszelako listę agentów warto poznać choćby z jednego względu - poznać twarze tych, którzy z nas drwili i do karier wędrowali po trupach tych, którzy godności nie stracili. I zapytać donosicieli, czemu w porę nie donieśli na samych siebie. Jak mój ulubiony pisarz na przykład... - Jak się nazywacie? - Marek Hłasko. - Urodzony? - Czternasty, pierwszy, trzydziesty czwarty. - Gdzie? - W Warszawie. - Ojciec? - Maciej. (...) - Nie potrzebujecie więcej pisać. O wszystkim będziecie mówić mnie. Wiecie co to jest? - Wiem. - Co? - Radziecki pistolet TT. - A skąd to wiecie? - Widziałem to na filmie z Pawłem Kadożnikowem? - Macie narzeczoną? - Mam. - Jak się nazywa? Powiedziałem. I tak bredziliśmy przez dwie godziny; on wychodził i zostawiał pistolet na stole; wracał i znów wychodził; to było śledztwo psychologiczne. W końcu podpisałem protokół, że mam narzeczoną Wandę, i że pistolet typu TT jest mi znany tylko z filmu; że byłem napastnikiem w klubie; i tak dalej, i tak dalej... Aresztowano mnie w parę dni później za odmowę współpracy. Argumentacja oficera milicji była prosta: ponieważ pracuję w firmie powszechnie znanej ze złodziejstwa, muszę wiedzieć co się tam dzieje; ponieważ odmawiając współpracy zapobiegam tym samym wykrywaniu faktów sabotażu gospodarczego, podlegam karze z artykułu, i tak dalej, i tak dalej. Wtedy właśnie zdjąłem paseczek, krawacik i sznurowadełka; Polacy lubią eufemizmy. Nic nie mogę na to poradzić; nie pytano mnie o radę przy urządzaniu państwa polskiego. Ja wtedy, w Pałacu Mostowskich, powiedziałem sobie: "Balzak ci nic nie pomoże, Żeromski też nie; ale pomoże ci Lord Lister". W ten sposób zostałem konfidentem policji pracującym pod kryptonimem "Wanda". Wanda to imię mojej dziewczyny; uważałem że tak będzie zabawniej. Zwolniono mnie. Milicjanci przenieśli mnie z WSS do MHD i tam rozpocząłem swoją działalność pisarską uskrzydlony myślą, że jestem jedynym na świecie konfidentem a'rebours. O partyjnych pisałem, że są dwulicowi i że pragną powrotu ustroju kapitalistycznego; o ludziach, którzy mówili źle o Gospodarzu - pisałem, ze są szczerymi demokratami kochającymi Ziutka Słoneczko i tak dalej. Donosy pisałem regularnie: dzwoniłem w tym celu do Komendy Głównej i podając swój kryptonim, prosiłem aby połączyć mnie z porucznikiem Jankiem- to jeden z moich łapsów. Narobiłem im strasznego burdelu: nie połapali się nigdy. Nie moja wina, sami tego chcieli." Cytował Marka Hłasko, genialnego pisarza, który umiał donieść w "Pięknych dwudziestoletnich" na samego siebie - Paweł Zarzeczny P.S. W tej samej książce Hłasko pisze, jak werbowały go inne służby... "Uczciwej i dobrej pracy nigdy nie dostaniemy. O szpiegostwie nie ma co nawet marzyć; Polacy nie nadają się do tego. Kiedy po wybraniu wolności pytano mnie, czy wiem gdzie są wojskowe lotniska w Polsce, powiedziałem, że o niektórych wiem. Mój rozmówca ożywił się. - Więc gdzie? - W Warszawie na Bernerowie - powiedziałem. - I gdzie jeszcze? - Koło Legnicy. - Wie pan o jeszcze innych? - Zdaje się, że jedno jest w okolicach Gdyni - powiedziałem. - Pomiędzy Gdynią a Gdańskiem. Nie jestem pewien. Ale gdzieś tam powinno być. - Pan widział te lotniska? - Nie - powiedziałem. - Nie widziałem ich nigdy. - To skąd pan o nich wie? - Z <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">Radia</a> Wolna Europa - powiedziałem. I tak skończyła się moja kariera szpiega". Paweł Zarzeczny