Jak wiadomo trwa odwieczny spór co wolno, a czego nie wolno. Przerobiliśmy to na przykładzie pana ministra Giertycha. On uważa, że wolno mu przedstawiać swoje poglądy wszędzie, gdzie dopuszczą go do głosu (i słusznie), natomiast nie wolno swoich poglądów głosić na przykład homoseksualistom (elementarny brak logiki, jak wolność to wolność - dla wszystkich, dla uczniów też). Okazało się, że podobnie wzajemnie sprzeczną wizje wolności słowa ma premier. Mianowicie swojego ministra zrugał, podobnie media, że rzekomo ministrom czy politykom czegoś tam nie wypada mówić publicznie. Ja zawsze w takich wypadkach daję przykład brytyjskiego ministra kultury, który w Izbie Gmin zabierając głos w dyskusji o chuligaństwie (angielscy fani zdemolowali akurat Marsylię lub jakieś inne większe zagraniczne miasto) rzekł krótko: gdyby nie tacy właśnie awanturnicy, którzy ruszyli w świat, Anglia do dziś byłaby małą wysepką, tymczasem jest mocarstwem, dzięki chuliganom właśnie! Strasznie mi ta wypowiedź zaimponowała, bo dość chyba tekstów zakłamanych, a padających z każdej mównicy. Ja jestem za wolnością słowa absolutną, czyli nawet za prawem do wygadywania głupstw, a jakże. Wszelako Giertycha spotkała za wolność wypowiedzi reprymenda od premiera, najwyraźniej za wolnością słowa - nie swojego oczywiście - nie przepadającego. A ponieważ w rządzie, niczym w wojsku, musi być dyscyplina - minister wprawdzie trochę się buntował, ale głowę w końcu pochylił, czego finał łatwo przewidzieć. Symptomatyczną wymianę poglądów w tej kwestii usłyszałem w radiu. Giertych: Gdybym miał mówić to co myśli pan premier Kaczyński, to bym się zapisał do PiS-u. Jakby mnie w ogóle przyjęli, może na szeregowego członka! A na to (w tle) charakterystyczne mruczenie Waldemara Pawlaka: I tak to się chyba skończy! No więc wolność słowa znika z naszej polityki totalnie i nieodwołalnie, a wszystko wokół przypominać zacznie wojsko, w którym dyscyplina i podporządkowanie zmuszać będą nawet rozsądnych ludzi do wygadywania największych nawet głupstw, jeśli tylko przykazane są odgórnie. A na tę właśnie okoliczność triumfu siły nad logiką smaczny cytacik z Haszka, lecz nie ze Szwejka, lecz z zapomnianego dziełka - Historia Partii Umiarkowanego Postępu (w granicach prawa). Otóż dyskusja feldfebla Marhana z frajtrem Valkiem przypomina mi do złudzenia spotkanie premiera z ministrem: "- Wszyscy do okna! " - zakomenderował feldfebel, a jego rozkaz wykonano błyskawicznie. - Frajter Valek niech spojrzy na ten oto komin - rzucił pan jowialnie. A to ci niedźwiedź, co? Valek spojrzał na dach. Błazna z siebie robić nie będzie, nie widział jednak innej obrony jak pozostanie na gruncie rzeczywistości. Stuknął obcasami i oświadczył: - Melduję posłusznie, że to nie niedźwiedź, to kocur. Tego właśnie oczekiwał od niego szef. - Jak to - ryknął pełną piersią - on się ośmiela oponować? Chce naruszyć subordynację? Jak mówię, że to niedźwiedź, to jest to niedźwiedź, choćby był to sto razy kocur. Frajter Valek jak nie powie, ze to niedźwiedź, pójdzie do paki. No? Valek stał blady, jakby krew z niego odpłynęła. Były to szykany całkiem nowe i gdyby się poskarżył, kto wie? Jeśli jednak nie posłucha, paka pewna. Z zakłopotaniem poskrobał się po głowie i głosem bardzo cichym oświadczył: - Melduję posłusznie, że to jednak niedźwiedź. Ale mały... Miłego dnia Paweł Zarzeczny