- To fakt. Na początku turnieju nie szło mi strzelanie goli, ale później udało mi się strzelić dwie bramki - uśmiechał się Ilja Kowalczuk, który strzelił złotą bramkę w dogrywce finału. - Jasne, że to mój gol dał nam zwycięstwo, ale zapracowali na nie wszyscy chłopcy, którzy bili się na lodzie, starali. Gdy Ilja udzielał tego wywiadu rosyjskiemu kanałowi "Sport" przechodzący obok Aleksander Owieczkin ryknął do kamery: - On jest najlepszy! - Po dwóch tercjach przegrywaliśmy i poza naszymi kibicami oraz trenerami nikt w nas nie wierzył, ale nie mieliśmy nic do stracenia. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie odrobić straty i to osiągnęliśmy - podkreślał napastnik Atlanta Trashers. - Kocham wszystkich i pozdrawiam gorąco przyjaciół, znajomych, córkę i żonę. To wszystko dla nich! - nie krył. - Kanadyjczycy prowadząc 4:2 spoczęli na laurach. Najwyraźniej uznali, że sprawa jest już załatwiona. Ale my byliśmy innego zdania. Poza tym Żenia Nabokow pomógł nam pozostać w grze. Jego kilka interwencji było wspaniałych - opowiadał Kowalczuk. - We właściwym momencie wyrównaliśmy. Może nam dopisało szczęście, ale - jak wiadomo, ono dopisuje lepszemu! Ilja zaprosił kibiców do wspólnego fetowania mistrzostwa w Moskwie. - Być może przylecimy tam w szampańskich nastrojach, ale mam nadzieję, że kibice nam to wybaczą - kończy Kowalczuk.