Xavi Hernandez i Wesley Sneijder zostali wybrani, by w RPA poruszać kołem fortuny. Robili to z wrodzonym talentem, ale i na tyle skutecznie, że na koniec roku zaowocuje to "Złotą Piłką" dla jednego z dwóch graczy tak mało medialnych. Dziś, liderów Hiszpanii i Holandii czeka jednak moment życiowej próby. Finał mistrzostw świata jest jak lot na Księżyc: który wcieli się w postać Neila Armstronga - pierwszy stawiając na nim stopę? Ani Hiszpanie, ani Holendrzy mistrzami świata jeszcze nie byli. We wcześniejszych mundialach skrupulatnie wypełniali rolę wielkich przegranych. Turniej w RPA jest także o tyle wyjątkowy, że nigdy dotąd zespół z Europy nie zdobył Pucharu Świata poza Starym Kontynentem. Dziś będzie ten pierwszy raz, a elitarne grono mistrzów poszerzy się do ośmiu: Brazylia, Włochy, Niemcy, Argentyna, Urugwaj, Francja, Anglia i Hiszpania lub Holandia. Ruud Krol uważa, że dzięki takiemu zestawowi finalistów futbol odnosi w RPA wielkie zwycięstwo. Holandia i Hiszpania to kraje, w których w piłkę gra się najpiękniej. Holenderski piłkarz polskiego pochodzenia sam przegrał dwa mecze o złoty medal MŚ (1974 i 78). "Pomarańczowi" mierzyli się w nich z gospodarzami, ulegając po zaciekłej walce Niemcom 1:2, i Argentynie 1:3 (po dogrywce). Reprezentacyjną karierę Krol zakończył przegranym meczem z Hiszpanami 0:1. "Wolę wygrywać brzydko, niż przegrywać pięknie" - mówi jednak Arjen Robben zirytowany sugestiami, że drużyna Berta van Marwijka gra za mało romantyczny futbol. W zespole jest wyraźna linia podziału między odpowiedzialną za atak wielką czwórką (Robben, Sneijder, Kuyt, van Persie), a siódemką robotników zabezpieczających tyły. Vicente del Bosque ma zespół bardziej zrównoważony: na każdej pozycji gwiazda Realu lub Barcelony. Wracający do wielkiej formy Andres Iniesta powtarza jednak to, co Robben: że nie piękno gry się dziś liczy, ale zwycięstwo. Trener "La Roja" uspokaja kibiców, że w najważniejszym dniu w historii hiszpańskiej piłki, drużyna pozostanie wierna swojemu stylowi. Zespół del Bosque stał się największą dumą swojego kraju. Hiszpańscy spece od ekonomii przyznają, że jest dla nich natchnieniem do przezwyciężenia kryzysu. Aby zrozumieć, jaki obłęd ogarnął Półwysep Iberyjski wystarczy powiedzieć, że czerwone, reprezentacyjne koszulki wyczerpały się w Bilbao (piłkarze Hiszpanii zagrają dziś akurat w niebieskich). A więc nawet Baskowie i Katalończycy, którzy dwa dni temu zorganizowali marsz separatystyczny, są całym sercem z narodową drużyną. Grają w niej Xavi, Iniesta, Puyol, Pique, Fabregas, Reina, Valdes, Pedro, Busquets - czyli piłkarze wychowani w Barcelonie. Dziennik "El Pais" stawia tezę, że gdyby dziś o 20,30 ktoś ruszył ulicami hiszpańskich miast, nie spotkałby na nich żywej duszy. Jak grany przez Toma Criuse'a bohater hollywoodzkiej wersji filmu "Otwórz oczy" spacerujący po wyludnionym Nowym Jorku (zjawisko trudne do zaobserwowania, na co dzień). W każdym hiszpańskim domu wywieszona zostanie flaga narodowa, na głównych placach miast zainstalowano ogromne ekrany telewizyjne. W Barcelonie, gdzie mieszka 150 tys Holendrów, obok hiszpańskiego stanął telebeam także dla nich. Hiszpanie oszaleli na punkcie drużyny narodowej całkiem niedawno - po zwycięskim Euro 2008. Holendrzy to tradycyjnie: najgłośniejsza, najbardziej rozbawiona, najwierniejsza publiczność świata. Oni z pewnością będą mieli przewagę na trybunach stadionu. Ulice Amsterdamu, Rotterdamu i Eindhoven staną się dziś jednokolorowe, tak jak w Hiszpanii. Tyle, że będzie to kolor pomarańczowy. Na tytuł mistrza świata zapracowali jedni i drudzy. Drużyna Vicente del Bosque zaczęła turniej w RPA katastrofalnie: od porażki ze Szwajcarami. Potem były dwa mecze o przetrwanie w turnieju (z Hondurasem i Chile). Kwestionowano wtedy wszystko: od kompetencji trenera, po formę i przygotowanie drużyny. Na dotarcie do półfinału wystarczyły Hiszpanii gole Davida Villi (z Porugalią i Paragwajem). "La Roja" znalazła się na tym poziomie po raz pierwszy, górę nad brakiem doświadczenia wziął jednak geniusz drużyny. Po zwycięskim boju o finał z trzykrotnymi mistrzami z Niemiec, prasa w Hiszpanii ogłosiła, że del Bosque nie ma już wrogów. Jego drużyna dominuje kolejnych rywali, wciąż ma jednak kłopot w zamienianiu przewagi w polu na gole (zaledwie siedem w drodze do finału). Zbyt wiele w tym względzie zależy od Davida Villi (pięć bramek). Najlepszym strzelcem Holendrów jest z kolei pomocnik Sneijder (cztery gole), napastnicy Robin van Persie i jego zmiennik Klaas-Jan Huntelaar trafiali do siatki wyłącznie w meczu bez znaczenia z Kamerunem. Sposób na Holendrów wydaje się oczywisty: zatrzymać dwóch byłych graczy Realu Sneijdera i Robbena. Nikt tego jednak dotąd nie dokonał. Zespół Berta van Marwijka nie przegrał od dwóch lat, wygrał 10 ostatnich meczów: w tym z najbardziej utytułowaną drużyną świata (Brazylia). Skromny trener wciąż jest jednak karcony jak uczniak przez znacznie sławniejszych od siebie ludzi w typie Johanna Cruyffa nie mogących zaakceptować sposobu gry drużyny. Zwycięstwo w dzisiejszym finale mogłoby zamknąć im usta. Van Marwijk ma szansę zostać obwołany szkoleniowym geniuszem, który zdobył więcej niż legendarny Rinus Michels znacznie skromniejszymi środkami. W taki dzień trudno uniknąć patosu. W grze o mistrzostwo biorą udział wszyscy: politycy, a także głowy noszące koronę. Ich poddani znają dość powodów, by zwyciężyć. Dziennik "Marca" i jego czytelnicy znaleźli ich aż 100 przemawiających za Hiszpanami. Holandia powtarza sobie: "do trzech razy sztuka". Drużyna Vicente del Bosque to wielki rywal, ale nie jest przecież w RPA gospodarzem.