Siedmiu wychowanków La Masia wybiegło na stadion Olimpijski w Rzymie, a potem pobiło Manchester dając drużynie z Katalonii trzeci triumf w Pucharze Europy. Czterech pozostałych: Eto?o, Henry, Silvinho i Toure, kosztowali klub 60 mln euro. Do tego trzeba dodać 5 mln wydanych 12 miesięcy temu na odkupienie z Manchesteru Gerarda Pique. Te wyliczenia miały udowodnić, że Barca idzie zupełnie inną drogą niż Real Madryt, który wydał na dwóch piłkarzy (Ronaldo i Kakę) 160 mln euro. Ale w Barcelonie już się przekonali, że żaden sukces na takim poziomie nie jest tani. Klub jest dumny ze swoich wychowanków, wychowankowie są przywiązani do niego, w niczym nie ułatwia to jednak spraw kontaktowych, każdy po zdobyciu trzech koron chce zarabiać jak najwięcej. Ale sprawa bramkarza Valdesa zszokowała Katalonię. Valdes był tym, który o swoją pozycję w Barcelonie walczył najdłużej. Debata, że to nie jest specjalista na miarę tak wielkiego klubu, toczyła się od lat. Właściwie ucichła dopiero w końcówce mijającego sezonu, kiedy bramkarz utrzymał drużynę w Champions League heroicznymi paradami w półfinale z Chelsea. Valdes wreszcie poczuł się silny i doceniony, a Barca spokojna, że wychowanek wygrał spór o to, czy może być katalońską odpowiedzią na Casillasa. Valdes poczuł się jednak tak dobrze, że przy negocjacjach nowego kontraktu poprosił o podwyżkę z 4 do 9 mln euro za sezon! Chce zarabiać tyle, co Lionel Messi. Barca gotowa jest dać 7 mln, ale na wszelki wypadek zaczęła się rozglądać za innym bramkarzem. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1731097">CZYTAJ WIĘCEJ I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO</a>