Z wydatków, jakie trzeba ponieść, by pobić transferowy rekord świata najbardziej poruszyła mnie nie sama kwota transferowa. Można się było spodziewać, że jeśli w ubiegłym roku MU nie oddał gracza za 80 mln, jego żądania mogą sięgnąć 94. Zdziwiony byłem raczej, gdy usłyszałem, że 10 mln euro dostanie za transakcję agent piłkarza. No, ale gdzie grube drwa rąbią, tam wióry lecą większe. Wiadomo, że gaża dla agenta to procent od wysokości transferu, nie sądziłem jednak, że sięga już 10. Dodajmy do tego 78 mln euro, które Real wyda przez sześć lat kontraktu, podczas których płacił będzie 13 mln euro rocznej pensji. O ile dobrze zrozumiałem, to kwota netto, a gdyby tak było, trzeba dodać do niej 25 proc (mało? Przepisy podatkowe w Hiszpanii są dla zagranicznych graczy rajem). Nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak wysokie premie otrzyma Portugalczyk, to będzie zależało od tytułów, które wywalczy z Realem. Do tego dojdzie sporo kosztów typu: zagospodarowanie (gdzieś nasz bohater mieszkać musi). Słyszałem też, że Real podwoi ochronę w klubie, by nowe gwiazdy czuły się bezpieczne. Nie wiadomo tylko na razie, kto będzie strzegł Portugalczyka po godzinach pracy - na przykład w nocnym klubie. Prywatnej ochrony piłkarz zatrudnić nie może. Pojawią się też większe koszty ochrony w hotelach, na zgrupowaniach, a także choćby opieki medycznej. Każda kontuzja gracza za sto milionów, będzie droższa niż piłkarza za 20 mln. Przed Florentino Perezem stoi więc wielkie zadanie. Trzeba zarobić na kimś, kto wysokie koszty generował będzie przez lata. To jak z luksusowym autem. Jest drogie, gdy stoi w salonie, ale staje się dwa razy droższe w eksploatacji. "Eksploatacja" Ronaldo to, lekko licząc, kolejne sto milionów. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1731476">ZAJRZYJ NA BLOG DARKA WOŁOWSKIEGO I TAM DYSKUTUJ Z AUTOREM FELIETONU</a>