"To jest gówno" - Jose Maria del Nido przeprasza za wyrażenie, ale wyjaśnia, że inaczej ligi hiszpańskiej nazwać już nie można. Zmiana proporcji w podziale pieniędzy z praw telewizyjnych stała się dla prezesa Sevilli sprawą honoru. Primera Division to ostatnia z wielkich lig Europy, która opiera się wyrównywaniu szans najsilniejszych z najsłabszymi. Przeciwnie: w Hiszpanii - kraju szczycącym się największymi futbolowymi sukcesami w ostatnich latach, proces rozpadu na bogatych i biedaków lawinowo się pogłębia. Z 700 mln euro, które dostają z telewizji kluby pierwszoligowe, aż 280 mln trafia do kasy Realu Madryt i Barcelony (po około 140 mln). Tymczasem drużyny najsłabsze dostają 12 mln). Kolosy stają się coraz mocniejsze, sprowadzają graczy na dziesiątki milionów euro, rola ich rywali sprowadza się do tła, co w ostatnich latach doskonale widać w tabeli. Zdaniem del Nido Primera Division nie zmienia się w ligę szkocką, ona już się nią stała. W tym sezonie przewaga Barcy i Realu nad trzecim zespołem była większa niż Rangers i Celtic nad ich krajowymi rywalami. Według systemu angielskiego podział zysków telewizyjnych wygląda tak, że z ponad miliarda euro, 64 miliony zasiliły kasę mistrza Manchesteru United i 44 mln ostatniego w tabeli West Hamu. Zdaniem del Nido to wyjaśnia, dlaczego rozgrywki w Premier League są zdecydowanie bardziej wyrównane i ciekawsze. Prezes Sevilli imał się wszelkich sposobów, by przekonać szefów Barcelony i Realu do tego, że w Hiszpanii potrzebne są zmiany. Tłumaczył, kpił, w końcu groził. Głośne stało się jego zdanie, że najlepiej by było gdyby oba kolosy przeniosły się do ligi portugalskiej, albo francuskiej. Tyle, że Portugalia ma już swoich hegemonów (Benficę i Porto), a w Ligue 1 podział pieniędzy z praw telewizyjnych między kluby słabsze i silniejsze jest jeszcze bardziej równy niż w Anglii. Oczywiście prezes Sevilli wypowiedział tamto zdanie, by zwrócić uwagę na skalę problemu. Przypomina, że mecze, w których jakikolwiek z krajowych rywali stawił czoła Realowi, czy Barcy stają się ewenementem. W 2000 roku, kiedy tytuł zdobywało Deportivo La Coruna zgromadziło 69 pkt. Dwa lata później Valencia miała ich 75. Tymczasem w ostatnich dwóch latach mistrzowska drużyna Pepa Guardioli ocierała się o niebotyczną granicę 100 pkt, Real był za nią tuż, a potem przepaść. Del Nido uważa, że dominująca rola kolosów szkodzi na dłuższą metę im samym. I podaje dane oglądalności. W 20. minucie ligowy mecz Almeria - Barcelona w minionym sezonie oglądało 5 mln ludzi. W 20. minucie drugiej połowy przy stanie 0-6 przy telewizorach wytrwały już tylko 2 mln. Takie rozgrywki źle się sprzedają, w tym właśnie prezes Sevilli widzi różnicę we wpływach między Primera Division, a Premier League (ponad 300 mln euro na korzyść Anglików). Przekonuje, że wkrótce nikt za granicą nie będzie chciał kupić praw do ligi hiszpańskiej, wystarczy mu transmisja z dwóch Gran Derbi, które rozstrzygną sprawę tytułu. Na korzyść del Nido działają też kolosalne długi w futbolu hiszpańskim. Ich suma w klubach I i II ligi wynosi 4 mld euro, w tym sezonie aż 300 graczy złożyło skargi, że nie dostają pieniędzy. Poza kolosami, które długami się przejmować nie muszą, kłopoty ma praktycznie cała reszta. Ale tak silne zespoły jak Villarreal, czy Sevilla otrzymują z telewizji zaledwie 24 mln na sezon. Prawie dwa razy mniej niż najgorszy zespół Premier League. A przecież wymaga się od nich, by godne reprezentowały kraj mistrzów świata w Champions League. Krytycy del Nido przypominają mu, że porównanie Primera Division do ligi szkockiej to jednak absurd, bo w ostatnich 13 latach kluby hiszpańskie wygrywały Ligę Mistrzów aż 6 razy (trzy razy Real, trzy razy Barca), a szczytem marzeń Celtic i Rangers w tym samym czasie był awans do fazy pucharowej. Przed rokiem Atletico Madryt wygrało Ligę Europejską, wcześniej Sevilla zrobiła to dwa razy (2006, 2007) za drugim razem spotykając się w finale z Espanyolem. Prezesa Sevilli to nie przekonuje, uważa, że sytuacja dojrzała do tego, by zajęła się nią UEFA. Wiadomo, że prezes Michel Platini lubi wcielać się w rolę Robin Hooda. Del Nido ma też poparcie szefów wielkich europejskich klubów, którym dominacja Barcy i Realu jest tak samo nie w smak. Prezesi Florentino Perez i Sandro Rosell wykazują jednak wyjątkową solidarność w kwestiach finansowych. Atmosfera histerii, która na przełomie kwietnia i maja towarzyszyła serialowi czterech Gran Derbi pchnęła prezesa Barcy do publicznej groźby zerwania wszelkich stosunków z Realem Madryt. W tym jednym oba kluby wciąż się jednak zgadzają, że od najsłabszych ligowców należy im się 20 razy więcej. Nie działają żadne argumenty. Del Nido jest przekonany, że jeśli będzie chciał coś zmienić, musi działać z pozycji siły. Albo rywale Barcy i Realu zagrożą im strajkiem i nie przystąpią do rozgrywek (tak było kiedyś w Serie A), albo interweniuje UEFA. Nadzieją prezesa Sevilli jest nawet Trybunał Europejski do spraw Konkurencji. Zmiany wydają się kwestią czasu, Primera Division nie może działać na zasadach tak różnych od innych wielkich lig Europy. A jednak wciąż działa i większości ludzi to nie przeszkadza. Bo jak wiadomo niemal każdy jest tam kibicem Barcelony, lub Realu Madryt. Długi hiszpańskich klubów: 1. Real Madryt 683 mln euro 2. Valencia 550 mln 3. Atletico Madryt 511 mln 4. Barcelona 489 mln 5. Villarreal 240 mln 6. Espanyol 165 mln 7. Racing Santander 137 mln 8. Sevilla 122 mln 9. Deportivo 120 mln 10. Mallorca 85 mln <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2102300">Czytaj teksty Darka Wołowskiego i dyskutuj z nim na blogu</a>