Ten nędzny filozof nie zna się na futbolu! Rosnące placki siwizny na skroniach 40-letniego trenera Barcelony to znak, że kończący się sezon był dla niego drogą przez mękę. Zaczęło się od konfliktu ze Zlatanem Ibrahimovicem, który w porywie gniewu ostrzegł dwóch działaczy katalońskiego klubu, że któregoś dnia na treningu nie zdoła zapanować nad pięściami. Po sprzedaniu go do Milanu, Szwed szalał z wściekłości, nie przepuszczając żadnej okazji, by udowodnić światu jak bardzo "ten nędzny filozof" nie zna się na futbolu. "Ja jestem jak Mourinho, najlepszy ze wszystkich" - powiedział kiedyś. Trenerowi Barcy nie wypadało odpowiadać, to przecież on zabiegał o transfer Szweda narażając klub na wyrzucenie w błoto dziesiątków milionów euro. Atmosfera w Katalonii była tego lata fatalna. Nowy prezes Sandro Rosell publicznie rozliczał swojego poprzednika Joana Laportę z niegospodarności, a nawet korupcji. Zgromadzenie akcjonariuszy zdecydowało pozwać Laportę do sądu, co było wydarzeniem bez precedensu. Być może jednak jeszcze większym wrogiem Guardioli był czas. Ośmiu piłkarzy Barcelony walczyło na mundialu w RPA do ostatniego dnia, co sprawiło, że trzeba było obejść się bez poważnych przygotowań do sezonu. Na efekty nie czekano długo, drużyna z Katalonii przegrała już w drugiej kolejce, w dodatku na Camp Nou ze spadającym dziś z ligi Herculesem. Guardiola marzył wtedy, by dystans do rozpędzanego przez Jose Mourinho Realu Madryt był jak najmniejszy, licząc, że jego gwiazdy zregenerują się gdzieś po drodze. Barca oglądała plecy lidera z Madrytu do 29 listopada 2010, kiedy po demonstracji siły w Gran Derbi na Camp Nou odzyskała pozycję na szczycie tabeli. I już jej nie oddała. Urażony Mourinho demaskował spiski Emocje dopiero się jednak zaczynały. Urażony najgorszą porażką w karierze Mourinho potroił wysiłki w demaskowaniu spisków. Hiszpańskie media dzielnie mu pomagały krytykując Guardiolę za to, że jego brat Pere i jego własny agent współpracują z piłkarzami Barcy. Camp Nou przeżył też najazd paparazzich, którzy odkryli romans Gerarda Pique z piosenkarką Shakirą, potem była ogólnonarodowa awantura o ligowy mecz w Pampelunie. Wobec strajku lotniczego Barca chciała przełożyć spotkanie z Osasuną o dzień, została jednak zmuszona do pospiesznej podróży pociągiem. To wtedy trener nie wytrzymał skarżąc się publicznie, że klub jest lekceważony, bo pochodzi z małego, nic nieznaczącego kraju, jakim jest Katalonia. Trzeba było za to przeprosić. Tak jak Rosell musiał przepraszać za nieopatrzne stwierdzenie, że w finale Pucharu Króla z Realem znów stawia na 5-0 dla Barcelony. "Na deser" oskarżono klub z Katalonii o stosowanie dopingu. Musiało się przecież znaleźć wyjaśnienie, dlaczego Messi, Iniesta i Xavi grają tak dobrze? Potem była jeszcze "wpadka" samego trenera, który w tajemnicy wyznał dziennikarzowi z Włoch, że jego czas w Barcelonie się kończy. Kiedy naiwny Guardiola myślał, że najgorsze za nim, nadeszły cztery Gran Derbi w 18 dni. Nastał czas permanentnego stanu wojennego, z którego i Real i Barcelona wyszły mocno poturbowane. Klub z Katalonii przegrał Puchar Króla, ale wygrał trzeci z kolei tytuł mistrzowski i awans do finału Champions League. Świętujących graczy Barcy media próbowały przyłapać na złośliwych komentarzach w stosunku do Realu. W Madrycie doszukano się afery w zdjęciu, na którym Victor Valdes i Andres Iniesta pokazują swoje dłonie. Dziennikarze uznali, że wciąż kpią z Realu po pięciu golach wbitych mu w listopadzie. Tymczasem okazało się, że obaj pokazywali "piątki", dla podkreślenia liczby tytułów mistrzowskich, które zdobyli z klubem z Katalonii. Bez złośliwości się oczywiście nie obeszło. Na pokładzie samolotu wracającego do Barcelony, mistrzowie śpiewali: "Jesteśmy najlepsi, a ty się odpieprz". Trudno było mieć wątpliwości, że tym, kto ma to zrobić jest Mourinho. "Po tym wszystkim, co przeszliśmy ostatnio, czujemy się zdecydowanie bardziej dojrzali" - skomentował filozoficznie dyrektor klubu Andoni Zubizarreta. Trener, który udowodnił już wszystko Alex Ferguson jest dojrzały przynajmniej od ćwierć wieku, czyli od chwili, kiedy zaczął pracę w Manchesterze. Przeżył już właściwie wszystko: kampanie kibiców domagających się jego zwolnienia, skandale w mediach, wojny z gwiazdami zespołu i konflikty z innymi trenerami (w tym z Mourinho). A jednak ostatni rok był trudny nawet dla kogoś takiego jak on, kto wszystko, co miał do udowodnienia, już udowodnił. Na początku 2010 roku na Old Trafford nie mówiło się o dokonaniach piłkarzy, ale o rekordowych długach klubu (ponad miliard euro), które zagrażają jego istnieniu. Kibice palili flagi amerykańskie, jako wotum nieufności wobec rządzącej United rodziny Glazerów. Uważali przy tym, że Ferguson powinien stanąć po ich stronie. Poprzedni sezon Manchester przegrał z kretesem i na wszystkich ważnych frontach. Puchar i mistrzostwo zabrała Chelsea, w ćwierćfinale Ligi Mistrzów lepszy okazał się Bayern. "Życzliwi" żartowali, że to nie długi, ale starość doskwiera klubowi z Old Trafford: nie tylko trenera, ale i drużyny. Cała Anglia i pół Europy śmiało się z letnich wzmocnień Fergusona. Bebe był znany z gry na mistrzostwach świata bezdomnych, a "Chicharito" Hernandez ze zmagań mniej więcej na tym samym poziomie, bo w lidze meksykańskiej. W dodatku za tego pierwszego Szkot dał 9 mln i radośnie przyznał, że w ogóle nie widział go na boisku. Początek sezonu nie był imponujący. Kiedy Chelsea taranowała kolejnych rywali w Premier League, Manchester nie potrafił wygrywać na wyjazdach. Największa gwiazda drużyny Wayne Rooney został bohaterem skandalu obyczajowego (korzystał z usług prostytutki, gdy żona była w ciąży), a potem na boisku w ogóle nie przypominał siebie. W październiku ogłosił, że opuszcza Old Trafford, bo "klub nie ma perspektyw na sukcesy". Wydawało się, że Ferguson wyrzuci go z hukiem, tak jak kiedyś gwiazdy tej miary, co David Beckham, Ruud van Nistelrooy, Roy Keane, czy Jaap Stam. Tymczasem 69-letni trener nie miał siły na kolejną bratobójczą wojnę. Rooney dostał podwyżkę i zapewnienie klubu, że znajdzie środki na zaspokojenie jego sportowych aspiracji. Geniusz "Dziadka" ważniejszy niż kasa O dziwo kłopoty największej gwiazdy United ani nie zatruły atmosfery w klubie, ani nie przeszkadzały kolegom. Bramki zdobywali Chicharito i Dymitar Berbatow. Ferguson ma tak szeroką kadrę, że nie musiał boleć nawet nad słabą formą Naniego. Manchester nie zawsze imponował grą, ale regularnie zwyciężał korzystając przy tym z wielkich kłopotów rywali. Chelsea nie pomogły nawet zimowe transfery za 100 mln (Fernando Torres i David Luiz), klub z Old Trafford pobił ją najpierw w ćwierćfinale Champions League, a ostatnio także w bezpośrednim spotkaniu o tytuł mistrza Anglii. Trenerski geniusz Fergusona znów okazał się bardziej znaczący niż miliony Romana Abramowicza, lub szejka Mansoura bin Zayeda z Manchesteru City. Szkot ponownie jest dziś podziwiany i wielbiony, także przez tych, którzy przed chwilą ironicznie nazywali go "Dziadkiem". Z argumentu "za stary" publicznie zakpili sobie też 37-letni Paul Scholes, a przede wszystkim 38-letni Ryan Giggs, ostatnio największy bohater drużyny. Wiele lat temu Ferguson przyszedł na jego 14. urodziny, by nakłonić do gry dla United, a kiedyś, by obronić przed pijaństwem, wydobył Walijczyka z szafy podczas imprezy. Dziś Giggs mówi, że skoro trener rozpoczął jego karierę, to zostawia mu ten przywilej, by ją też zakończył. Potrwa ona jeszcze, co najmniej rok, a więc bez trudu obejmie finał Ligi Mistrzów na Wembley. Jak widać tak Guardiola, jak i Ferguson wiele przeszli w ostatnim okresie. Triumf w Champions League należy się obu, jako zadośćuczynienie. Ktoś będzie musiał przegrać... <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2080073">Czytaj inne teksty Darka Wołowskiego i dyskutuj z nim na blogu!</a>