Lat mijają, selekcjonerzy się zmieniają, a Emile Heskey jest wiecznie żywy. 32-letni zwalisty piłkarz Aston Villi zagrał dla Anglii ponad 60 meczów zdobywając zaledwie siedem goli, za każdym razem sprawiając wrażenie gracza z innej epoki. Przez 11 lat, od jego debiutu, futbol angielski nie doczekał napastnika, który odebrałby miejsce w drużynie narodowej tak ograniczonemu piłkarzowi. Wystarczy powiedzieć, że zmiennikiem Heskeya w RPA jest Peter Crouch - mierzący ponad dwa metry facet stworzony do ról w Latającym cyrku Monty Pythona. Oczywiście Heskey i Crouch nie są winny temu, że drużyna Fabio Capello nie wygrała meczu w RPA. Oni mieli być tylko mało istotnym dodatkiem do genialnego Wayne'a Rooney'a, na którego barkach Królestwo złożyło cały ciężar swoich nadziei. W RPA gwiazda Manchesteru nie daje rady obrońcom, których w Premier League nie zauważyłaby nawet na swojej drodze. W środku boiska pozostał odwieczny dylemat Franka Lamparda i Stevena Gerrarda. Capello chciał go rozwiązać przesuwając pomocnika Liverpoolu ze środka na skrzydło. Czy dwaj najlepsi pomocnicy najsilniejszej ligi świata mimo to sobie przeszkadzają, bo ani jeden ani drugi nie potrafi wziąć na siebie ciężaru gry i odpowiedzialności za wynik. To przecież niemożliwe, by gracz 30 i 32-letni wciąż nie dorośli do roli liderów drużyny narodowej. Defensywny pomocnik Manchesteru City Gareth Barry miał być jednym z podstawowych ogniw drużyny, tymczasem zachowuje się jak śrubka wkręcona w nieodpowiednim miejscu. Szybki skrzydłowy Aaron Lennon nie potrafi wygrywać indywidualnych pojedynków, w ataku nie wspiera go Glen Johnson, tak jak po lewej stronie boiska zupełnie bierny pozostaje tak wybitny obrońca jak Ashley Cole. Waleczny stoper Chelsea John Terry zbyt często fauluje, bo przy wyskoku do dośrodkowania ma kłopot z oderwaniem się od ziemi. Zastępującego Rio Ferdinanda Jamie'go Carraghera ogrywają piłkarze, którym daleko do miana wirtuozów. Gdy ci sami ludzie, tak jak w RPA grali w swoich klubach, z trudem zarobiliby na życie. Tymczasem Liverpool, Chelsea, czy Manchester United to drużyny, które w ostatnich latach dominowały w Lidze Mistrzów (wyjątkiem miniony sezon) zapewniając Premier League bezdyskusyjną pozycję nr 1 wśród lig europejskich. Na afrykańskich mistrzostwach reprezentację Anglii da się porównać tylko do Francuzów - nie do uwierzenia, jak słabą całość można stworzyć z tak dobrych piłkarzy. Drużyna "Trójkolorowych" ma chociaż alibi, jest zdemobilizowana, skłócona z trenerem, tymczasem Anglicy za Fabio Capello poszliby ponoć w ogień. Wczoraj, w swoje 64. urodziny Włoch musiał cierpliwie oglądać kopaninę podarowaną mu w prezencie przez piłkarzy w pojedynku z Algierią. "To nie jest drużyna, którą znam" - powiedział. Jeszcze jeden taki mecz (z prowadzącą w grupie Słowenią) i Anglia z RPA wyjedzie na tarczy. Drużyna Capello przeszła eliminacje jak burza, toteż kibice na Wyspach wyczekujący sukcesu od 44 lat uwierzyli, że geniusz Włocha zmienił gwiazdozbiór w wielką drużynę. Dziś odwieczne grzechy, które kosztowały Anglię porażki na kolejnych turniejach, pozostały bez zmian. Można się czepiać Roberta Greena, bo zawalił gola z USA, ale zastępujący go w spotkaniu z Algierią David James błędu nie popełnił. Tak gracz West Ham, jak i Portsmouth nie są fachowcami wybitnymi. Obsada bramki jest oczywiście dyżurnym problemem angielskiej drużyny, ale jeszcze większym odkrycie formuły na uwolnienie mocy graczy nieprzeciętnych jak Rooney, Lampard, Gerrard, Cole, albo Terry. Zostały na to cztery dni. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu