Czy podzielacie ambiwalencję, która przeszywa mnie do głębi, gdy pada nazwisko premiera Włoch Silvio Berlusconiego? Cyniczny, wulgarny, agresywny jako polityk, który trzy lata temu nazwał "fiutami" ludzi głosujących na partię jego konkurenta (Romano Prodiego). Skandale korupcyjne? Jak najbardziej: prokuratura zarzuca mu, że przekupił sędziów, by uniemożliwić rywalom przejęcie sieci supermarketów. Skandale obyczajowe? W nadmiarze: począwszy od długoletniego romansu z aktorką Veronicą Lario (drugą żoną). A przy tym zachowania rodem z parodii filmowej "Milczenie baranów", której był producentem. Berlusconi ma jednak przebłyski czystego geniuszu. Jako jeden z pierwszych zauważył, że drogą do politycznej kariery jest władza nad telewizją. I tak z magnata medialnego zmienił się w najważniejszego w państwie polityka. Ma też inną cechę, która sprawia, że przeciętny Włoch może w nim zobaczyć siebie samego. Kocha futbol, może specyficznie, może nie cały, ale za swój klub skoczyłby do piekła. I tu pojawia się we mnie drugie skrajne uczucie, o którym wspomniałem ma początku. Jako prezes Milanu Berlusconi wyznaczył kierunek, nie tylko piłce włoskiej. Dlatego 20 lutego 1986 roku jest jedną z kluczowych dat w historii klubu z Mediolanu. Wtedy właśnie kupił go Silvio, by w dwie dekady wzbogacić o pięć tytułów najlepszego klubu Europy. Tylko legendarny Santiago Bernabeu z Realu Madryt firmuje więcej (sześć). Tak jak Bernabeu z Di Stefano, Puskasem, Kopą, czy Gento, tak Berlusconi z holenderskim trio (Gullit, Rijkaard, van Basten) stworzył drużynę, która wyrosła ponad swoje czasy stając się powszechnie przyjętym wzorcem. Człowiek Berlusconiego Arrigo Sacchi został okrzyknięty geniuszem strategii, jego zespół funkcjonował jak precyzyjna maszyna - piłkarze poruszali się w czasie gry z taką dyscypliną, że odległości między nimi nigdy nie przekraczały ponoć więcej niż o metr tych, które nakazywał trener. A miał kogo Sacchi dyscyplinować, bo obok holenderskiego trio grały w drużynie takie gwiazdy jak Maldini, Baresi, Costacurta, Tassotti, Donadoni, czy Ancelotti. Z nich powstała drużyna jeszcze większa niż ta z przełomu lat 50. i 60. ze szwedzkim tridente GreNoLi (Gren, Nordhal, Liedholm). Berlusconi był w tym wszystkim bardzo ważny. Bywał na każdym meczu, afiszował się z miłością do klubu, działał jak cesarze starożytnego Rzymu. Tak było 20 marca 1991 roku, kiedy po zwycięstwach w dwóch kolejnych edycjach Pucharu Europy Milan spotkał się w ćwierćfinale z Olympique Marsylia. Pierwszy mecz na San Siro skończył się sensacyjnym remisem 1:1 (gole Gullita i Papina), w rewanżu gospodarze prowadzili 1:0 (Waddle), gdy na dwie minuty przed końcem gry na stadionie w Marsylii zgasło światło. Berlusconi potraktował to, jako matactwa Bernarda Tapiego i z loży vipów pokazał swoim piłkarzom, by na boisko już nie wracali. Na jedno skinienie prezesa, Sacchi, jak wszyscy ci wielcy gracze, ruszyli do szatni oddając mecz walkowerem. Koniec holenderskiego trio w Mediolanie nie oznaczało końca Milanu Berlusconiego. W 1994 roku w finale Ligi Mistrzów w Atenach nowa drużyna z Desaillym, Bobanem i Savicevicem rozbił w proch i pył (4:0) barceloński Dream Team prowadzony przez Johanna Cruyffa. W 2003 roku Puchar Europy zdobył zespół Andrija Szewczenki, a w 2007 roku Kaki. Wspólny mianownik dla wszystkich tych sukcesów Milanu nazywał się jednak Paolo Maldini będący nie tylko jednym z najlepszych obrońców w historii piłki, ale i skrajnym przeciwieństwem swojego prezesa. O ile w wewnętrznych rozgrywkach w Serie A wciąż liderem pozostawał Juventus, o tyle symbolem kraju za granicą stał się bezwzględnie zespół Berlusconiego. Przed jego przyjściem do klubu tylko jeden piłkarz Milanu zdobył "Złotą Piłkę" (Gianni Rivera), dziś ma ją sześciu w tym Van Basten odbierał trofeum aż trzy razy. Tylko Real Madryt może pochwalić się większą liczbą zwycięstw w Pucharze Europy (dziewięć). Berlusconi został symbolem nowoczesnego klubu: ośrodka Milanello i MilanLabu zazdrościł Milanowi cały piłkarski świat. To właśnie tam przerabiano na młodzieniaszków piłkarskich zgredów, którzy pomykali po boisku jak rącze jelenie. Mediolan skutecznie uczył Europę szacunku do starszych, ale w końcu sprawdzona formuła się wyczerpała. Berlusconiemu zaszkodziła też miłość do pewnego zębatego Brazylijczyka. Bez wzajemności. Nawet gdy rozleniwiony sukcesami Ronaldinho obracał w proch i pył drużynę Barcelony, którą wcześniej zaprowadził na wyżyny, premier Włoch wierzył, że w Milanello jeszcze raz stanie się cud. Pod skrzydłami Silvio najlepszy piłkarz świata z 2005 roku miał odzyskać pozycję i formę. Borykający się z kłopotami finansowymi Berlusconi zapłacił za to Barcelonie 20 mln. MilanLab opracował specjalne programy - bez efektu. Berlusconi też stawał na głowie. Zmusił Ronaldinho, który po odejściu Kaki miał być liderem drużyny, by przed kolegami przyrzekał na wszystkie świętości, że zacznie się sportowo prowadzić. Już kilka dni później przyrzeczenie złamał. Nie tylko on jest jednak winowajcą. Gattuso nie jest Gattuso, Zambrotta, Zambrottą, Pirlo, Pirlo, a Nesta, Nestą. Milan nie działa w Serie A, nie zadziałał też w Lidze Mistrzów choć pierwszy mecz w Marsylii wygrał. Historia uczy nas jednak, że nawet najdoskonalsze imperia muszą się kiedyś zderzyć ze ścianą. Dziś piłkarska Europa może się leczyć z kompleksów Milanu, ale na ostateczny pogrzeb klubu Berlusconiego jest jeszcze jednak trochę za wcześnie. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU