Dzień był piękny, idealny na grilla. Kolega filozof zaprosił na obiad parę z Argentyny. Julio był filozofem, Angelica antropologiem - przyszli punktualnie, trochę spięci, jakby zniechęceni już przed startem nudnej akademickiej dyskusji. Kiedy usiedliśmy przy stole kolega napełnił kieliszki winem i zupełnie niechcący napomknął o tym, że jako dziennikarz zajmuję się futbolem. To, co się potem stało zaskoczyło nie tylko gospodarza, ale i mnie. Akademickie zadęcie zniknęło w mgnieniu oka, gdy tylko padło nazwisko: "Maradona". Oboje byli głusi na wszelkie "typowo europejskie" argumenty podważające boskość Diego. Dla Julia i Angeliki skandale narkotykowe, kontakty z neapolitańską mafią i inne kłopoty Maradony były dowodem na zło rządzące światem, a nie duszą najwybitniejszego gracza w historii futbolu. Ona, według nich, pozostała czysta. O Julio i Angelice przypomniałem sobie kilka lat później czytając dramatyczne relacje z Buenos Aires, kiedy Diego leżał w szpitalu w śpiączce po zażyciu zbyt wielkiej dawki środków odurzających. "Mój syn jest o niego zazdrosny. Uważa, że Maradonę kocham bardziej od niego. A ja kocham ich obu jednakowo" - mówiła załamana starsza kobieta. To było dla mnie ostatecznym dowodem, że choć Argentyńczycy kochają futbol do szaleństwa, to mają nawet ponad nim boga wyższego. Mierzącego 165 cm człowieka o pseudonimie "Puszek", który jest dla nich kimś nadzwyczajnym bez względu na wszystko. Kiedy Centralny Bank Argentyny postanowił zmienić wizerunki na kilku banknotach i monetach peso koło Filatelistyczne i Numizmatyczne z Santiago de Estero zaproponowało, by miejsce na nich zajął Maradona. CZYTAJ WIĘCEJ I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO