W finale Champions League 2005 Jerzy Dudek wyczerpał pokłady szczęścia do końca kariery. Życiowy sukces sprowadził na niego dziesięć plag egipskich: zaczynając od Beniteza, który skazał go na ławkę w Liverpoolu, przez spektakularnie wyglądający transfer do Realu. Madryt miał być miejscem, gdzie Polak odetchnie, choć wyjście z cienia Casillasa było nierealne. Iker "odpuścił" Dudkowi rozgrywki Pucharu Króla, które stały się jednak gehenną dla Polaka i Realu. "Królewscy" nie wygrali ich od 17 lat, ale trzy ostatnie edycje, kiedy w bramce stawał bogu ducha winny Dudek, kończyły się katastrofą. Jeśli polski bramkarz zostanie w klubie dłużej, kolejny mecz o stawkę zagra pewnie za 12 miesięcy. Najwięcej znów stracił Dudek, ale ofiar trzecioligowca z Alcorcon jest w Madrycie więcej: dla Drenthe, van der Vaarta, a nawet M. Diarry, Gago, czy Ruuda van Nistelrooya Puchar Króla był rozgrywkami, w których mogli szukać swojej osobistej szansy. Sevilla, Valencia, Barcelona, a nawet Atletico i Villarreal spełniły swój obowiązek meldując się w następnej rundzie i tylko odbudowywany Real, z najlepszą ławką świata, zawalił sprawę. Po meczu na Bernabeu trener trzecioligowców podziękował futbolowi, że dał mu szansę przeżyć coś podobnego. Sen wciąż trwa, bo w następnej rundzie skromna drużyna trafia na Barcelonę. Znów będą kłótnie, porównania, wzburzenie, które sprawi, że rozgrywki Pucharu Króla staną w centrum uwagi kraju. Wszystko to dzięki pewnemu piłkarskiemu Kopciuszkowi, który odważył się "zatańczyć" z "Królewskimi". Wczoraj w Alcorcon ludzie wyszli na ulice, w szaleństwie zbudowali barykadę, a potem ją podpalili. Nad zamieszkami musiała zapanować policja, na miejscu były jednak ekipy telewizyjne i dziennikarze, co wskazuje, że już przed rewanżem na Bernabeu przewidywano dzień chwały dla XIII-wiecznego miasteczka. Gdy wpisze się w google hasło: "Alcorcon" najpierw pojawia się informacja o sukcesie piłkarskiej drużyny, a dopiero potem o niespełna 200-tysięcznej miejscowości oddalonej o 13 km od Madrytu, która była kiedyś zespolona z Mostoles, miejscem gdzie urodził się Iker Casillas. Jedyny obok Cristiano Ronaldo gracz Realu, który uniknął poniżenia. Florentino Perez budował latem drużynę, która miała dorównać Barcelonie. Oczywiście tylko fantaści mogli śnić o wydarciu Katalończykom potrójnej korony, ale nowy Real zbudowany nieograniczonymi w zasadzie środami zdawał się być skazany na sukces. Perez kupił graczy jeszcze młodych, a już wielkich, postawił na ich czele doświadczonego trenera, tymczasem od samego początku projekt stał się dla jego twórców próbą cierpliwości. Można było zrozumieć porażkę w Sewilli i remis w Gijon, można od biedy zaakceptować przegraną z Milanem, wszystko byle nie to, że w 180 min batalii z trzecioligowcem, zespół zdobywa jednego gola! Wczoraj Perezowi mogła stanąć przed oczami druga część okresu galaktycznego I, który zakończył się głębokim kryzysem drużyny i jego dymisją. Fani na Bernabeu pożegnali graczy symfonią gwizdów, ale oni zniecierpliwieni bywali nawet po zwycięstwach. Jorge Valdano, który całymi tygodniami utrzymywał, że bezbarwną grę usprawiedliwiają gole, punkty oraz zwycięstwa, wreszcie spuścił z tonu. Przyznał, że aby zaistnieć, drużyna musi szukać swojego stylu. Na razie go nie ma. ODWIEDŹ BLOG DARKA WOŁOWSKIEGO I DYSKUTUJ Z NIM NA PIŁKARSKIE TEMATY CZYTAJ TEŻ: Real odpadł z Pucharu Króla. Zabrakło mu czterech goli 23-minutowy koncert Barcelony w Copa del Rey Barcelona - Alcorcon w 5. rundzie Pucharu Króla