Gracze Tenerife i Malagi nieźle postraszyli faworytów. Na strachu się jednak skończyło, znów stało się więc to, na co oczekiwano. Real i Barcelona wygrały piaty raz: dla pierwszych kluczem było wejście Kaki, dla drugich Ibrahimovica. Obaj mieli nie grać, Brazylijczyka na boisko wywołała słaba gra kolegów, Szweda kontuzja Henry?ego. Debiutant Zlatan pobił rekord klubu już w poprzedniej kolejce zdobywając cztery gole w czterech meczach otwierających sezon (to samo zrobił w Realu Ronaldo), teraz Szwed walczy już ze swoimi dokonaniami zapominając o unoszącym się nad nim cieniu Samuela Eto?o. Ale to jednak Real "oskarża" się o nadmiar prochu. Zdobył 16 goli w pięciu kolejkach, plus pięć w jednym meczu w Champions League, co biorąc pod uwagę stworzone sytuacje, jest skutecznością wręcz niewytłumaczalną. Jeśli chodzi o styl, w nowym produkcie Florentino Pereza nie gra niemal nic, z czego w dość prosty i oczywisty sposób rodzą się zwycięstwa, a kolejni rywale pozostają bez punktów w stanie frustracji i zdumienia. W Realu ma kto grać pięknie: Ronaldo, Kaka, Benzema, Pepe, albo Xavi tymczasem wygląda na to, że te wszystkie indywidualności w ogóle nie zaprzątają sobie tym głowy. Tak jakby uznawali, że na tym etapie sezonu, w tak nieistotnych meczach, nie ma najmniejszego sensu się przemęczać. Sytuacja przypomina trochę tę z połowy ubiegłego sezonu, gdy drużyna Juande Ramosa biła rekordy zwycięstw oferując futbol nużący nawet swoich wyznawców. I dopiero klęska 2:6 w Grand Derbi sprawiła, że tamten zespół nie został dumą Madrytu. Być może teraz także, dopiero pojedynek z Barceloną będzie okazją dla drużyny Manuela Pellegriniego, by zdobyć przepustkę do wielkości. 29 listopada Chilijczyk może mieć jednak inną drużynę, czas musi pracować na korzyść zrozumienia między Kaką i Ronaldo, za tydzień, jeszcze w obecnej formie, trzeba wygrać w Sewilli. Co nie jest absolutnie oczywiste. Real i Barcelona wyglądają jakby napiły się eliksiru zwycięstwa, ale wypracowanego według zupełnie innej formuły. Nie stało się to zresztą tego lata, ale wynika z natury i filozofii obu klubów. W skrócie można ująć to tak, że Real potrafi grać źle i wygrywać, w Barcelonie wydaje się to niemożliwe. W pierwszej połowie meczu z Malagą, Barca, która nie sprawiała wrażenia, że bezdyskusyjnie dominuje, była przy piłce 74 proc czasu gry. Piłkarze Guardioli zwyciężają, bo grają dobrze: płynnie, z pomysłem, sercem, wykorzystując błysk swoich geniuszy. A jest ich tam przynajmniej tylu, ilu w Madrycie. Problem drużyny z Katalonii może jednak polegać na tym, że przez cały sezon w formie być się nie da. Czy zawodnicy Guardioli będą umieli przetrwać: kontuzje, spadki formy, a czasem zwyczajnie pecha, biorąc pod uwagę fakt, że ławkę mają ?krótszą?? A może chociaż od czasu do czasu będą potrafili zrobić to co Real - czyli zgarnąć punkty grając przeciętnie lub źle? Na razie Barcelona bije wszystkich pozostawiając im niezbite dowody, że wygrał lepszy: teoretycznie i praktycznie. Real jest lepszy wyłącznie teoretycznie, co nie przeszkadza mu równie łatwo pozbawiać rywali złudzeń. W pewnym momencie sezonu jedno i drugie będzie musiało się jednak pomieszać. Przyjdą rywale (choćby w Champions League), którzy zobligują Real, by grał lepiej, a Barcę, by była bardziej pragmatyczna. Przekonamy się wtedy ile z "Pięknej" jest w "Bestii", i ile z "Bestii" w "Pięknej"? ZOBACZ TEKST I DYSKUTUJ NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO!