Diego Maradona to fenomen dziwaczny: cyniczny, apatyczny, sterany życiem. Ataki furii i gniewu są mu zdecydowanie bliższe niż porywy radości, które pamiętamy z czasów triumfu na Stadionie Azteków. Dziś Diego cierpi - całym swoim ciałem, każdym słowem i gestem wyrażając bezgraniczną niechęć do świata. Trudno w ogóle pojąć, po co wziął się za tak parszywe zajęcie, jakim jest trenerka. Razem z Diego cierpi Argentyna, związana ze swoim bohaterem nierozerwalną pępowiną. Cierpi w niej najlepszy piłkarz świata Lionel Messi, cierpi kilku innych wybitnych graczy, którzy sprawiają, że patrząc na nich męczy się także wierny kibic, do szaleństwa zakochany w futbolu znad La Platy. Całe eliminacje mistrzostw w RPA ze sobą przecierpieli, wycierpieli do ostatniej sekundy ostatni mecz z Urugwajem, który przyniósł w końcu szczęśliwy awans. Tych, którzy solidarnie cierpieć nie chcieli, Diego zwyzywał i obraził. Niedługo ma stanąć przed trybunałem FIFA, który będzie żądał, by choć przeprosił ordynarnie potraktowanych dziennikarzy. Maradona gardzi nimi jednak bezgranicznie, to co zrobi będzie więc wyłącznie pustym gestem. W jednym, dobijający do pięćdziesiątki idol pozostał bez wątpienia mistrzem: w przekuwaniu problemów w oręż. Selekcjoner cieszy się, że jego drużyna pojedzie do RPA bez etykietki "faworyt", wtedy łatwiej jej będzie osiągnąć szczyt. Diego przywołuje wielki rok 1986, kiedy przed turniejem w Meksyku ponad drużynę Carlosa Bilardo stawiano inne zespoły. Historia lubi się przecież powtarzać? Maradona wciąż wywołuje ogromne poruszenie. Tak samo było, gdy przy okazji sobotniego sparingu Argentyny z Hiszpanami pojawił się na lotnisku w Madrycie. Bez słowa uciekł przed wiwatującym tłumem. Na konferencji prasowej powiedział, że jego ulubionym graczem jest Xavi. Nazwał go profesorem futbolu, tym piłkarzem, którego najchętniej widziałby w prowadzonej przez siebie drużynie. Ciekawe, co by na to powiedział lider Barcelony? Diego mówił też o Messim, z którego chce uczynić centralną postać drużyny i gwiazdę mundialu w RPA. Selekcjoner ma zamiar pracować nad tym, by najlepszy piłkarz świata błyszczał tak, jak w klubie u boku Xaviego i Iniesty. Dla wychowanego w "La Masia" Argentyńczyka pojedynek na Vicente Calderon będzie kolejną okazją udowodnienia, że może być wielki i bez kumpli z Barcelony, a nawet zabłysnąć przeciw nim. Prawdziwą sensacją będzie jednak pojedynek dwóch skrzydłowych wychowanych w Sewilli. Cała Hiszpania żyje powołaniem dla Jesusa Navasa, który w wieku 24 lat wreszcie ogłosił, że jest wystarczająco dorosły, by podjąć wyzwanie u Vicente del Bosque. Prasa szczegółowo donosi, że Navas przyjechał na zgrupowanie przed czasem, że Sergio Ramos (kiedyś Sevilla, dziś Real) i Alvaro Negredo (kiedyś Real, dziś Sevilla) nie odstępują go na krok, a selekcjoner przyjął go jak marnotrawnego syna. Mecz jest także pierwszą wielką szansą dla innego piłkarskiego brylantu z Sewilli. 21-letni Diego Perotti dostał powołanie i ma okazję rozwinąć skrzydła pod kierunkiem swojego imiennika, który był królem futbolu, zanim on przyszedł na świat (w Moreno, Buenos Aires). Problem polega jednak na tym, że dotąd, pod ręką Maradony brylanty świecą wyłącznie światłem odbitym. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1801785">DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU</a>