Powaga, praca, dyscyplina - czy to nie paradoks, że naczelne zasady niemieckiej piłki graczom Bayernu będzie wpajał Holender? Louis van Gaal zobligował piłkarzy (włącznie z Riberym) do podpisania kodeksu postępowania. - Współżyć bez jasnych reguł, jest trudno - wyjaśnił. Kilka dni temu kuszony przez Real Madryt i Zinedine'a Zidane'a francuski skrzydłowy nie przyszedł na trening, co bardzo poruszyło szefów klubu. Bayern może być lepszy, lub gorszy, ale musi mieć zasady. Tak było w czasach, gdy piłkarzami byli jego dzisiejsi prezesi. Może jednak Rummenigge, Beckenbauer, albo Hoeness sami są sobie winni? Luois van Gaal to nie jest paradoks, raczej znak czasu. Już od dawna Bayern przestał być zespołem o mentalności niemieckiej, co paradoksalnie sukcesów mu jednak nie przyniosło. Ostatni triumf na swoją miarę odniósł w 2001 roku, kiedy na San Siro wygrał po karnych z Valencią finał Champions League. Bohaterami tamtego mało efektownego meczu (gole zdobywano tylko z jedenastu metrów) byli Effenberg i Kahn. Dziś symbolami klubu są obcokrajowcy Ribery i Luca Toni - obaj niepewni, czy w Bayernie chcą w ogóle grać. Kryzys niemieckiej piłki, o którym zaczęło być głośno po dwóch spektakularnych porażkach kadry w finałach mistrzostw Europy (2000 i 2004) spowodował, że prezesi "FC Hollywood" uznali tamtejszy futbol za niezdolny do wychowania gwiazd godnych jednej z najlepszych drużyn na kontynencie. Bayern stał się otwarty, międzynarodowy, czyli jak wszystkie kluby Europy. Naturalne jest, że zatrudnia graczy z zagranicy, problem zaczyna się w chwili, gdy to oni, a nie ich pracodawca określają charakter klubu i drużyny. Z zespołu walczaków, który nigdy się nie poddaje, Bayern stał się "paczką" chimeryczną, bez nadzwyczajnego charakteru. Kolos z Bundesligi zatracił więc swoją największą wartość, a dopuściły do tego rządzące nim niemieckie legendy. Budowa najpiękniejszego stadionu świata Allianz Arena miała dać Bayernowi nowe możliwości. Na razie jednak "FC Hollywood" ma kłopoty nie tylko w Europie, ale i w Bundeslidze, gdzie powinien być hegemonem. W tym roku tytuł odebrał mu Wolfsburg, przed rokiem klub z Bawarii nie zakwalifikował się nawet do Champions League. Przez osiem ostatnich edycji tych rozgrywek nie przebrnął ćwierćfinału. Dla czterokrotnego triumfatora Pucharu Europy, to nawet nie porażka, ale klęska. Bayern stał się na kontynencie klubem drugiej kategorii nie dorównując nie tylko zespołom Premier League, Primera Division i Serie A. A przecież przez dekady należał do ścisłej czołówki. Kwietniowa klęska z Barceloną na Camp Nou (0:4) była pierwszą w historii porażką, jaką Bawarczycy ponieśli w oficjalnym spotkaniu z klubem z Katalonii. Dopiero w ćwierćfinale ostatniej edycji Champions League wielka "Barca" po raz pierwszy poznała jak to jest wyrzucić Bayern z jakichkolwiek rozgrywek! Oczywiście Budnesliga nie jest miejscem, gdzie gracze zarabiają najwięcej, więc marzeniem Cristiano Ronaldo gra w Bayernie z pewnością nie jest. Trzy lata temu bawarski klub poniósł symboliczną stratę - kapitan reprezentacji Niemiec Michael Ballack, na którym chciał budować swoją przyszłość, czmychnął do Chelsea. Podrażniony porażkami na wszystkich frontach Bayern sprowadził właśnie dość przeciętnych graczy Olica, Mario Gomesa i Tymoszczuka. To także pokazuje jego miejsce w europejskiej hierarchii, choć zakusom Realu na Ribery'ego dzielnie się opiera. Bezwzględnie jednak solidność, kult ciężkiej pracy i niezłomnego charakteru podupadły w klubie w ostatnich latach. Bayernu nie stać na model Realu, czy Chelsea, musi szukać swojej drogi prowadzącej go z powrotem na szczyt. Trzeba znaleźć Kahnów i Effenbergów, czyli po prostu wrócić do korzeni. Pierwszym krokiem ma być kodeks van Gaala. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1743121">DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU</a>