Na dręczące wciąż pytanie: "czy Euro 2012 to dla Polski sukces, czy porażka?", znajduję banalną odpowiedź. Sukces dla kraju, porażka dla piłki. Gdy zestawimy styl, w jakim z mistrzostwami Europy pożegnali się obaj gospodarze, musimy przyznać, że bez porównania lepiej wypadła drużyna Ukrainy. Patrząc na kariery klubowe, Oleg Błochin nie miał lepszych piłkarzy niż Franciszek Smuda, a jednak stworzył z nich mocniejszą całość. Ukraińcy także przepadli w grupie, ale podjęli walkę z teoretycznie znacznie silniejszymi od siebie. Cały turniej grali tak, jak Polacy z Rosjanami. Od 25 lat efekt każdej porażki reprezentacji Polski jest właściwie zawsze taki sam: wywołuje burzliwą dyskusję na temat reform w naszej piłce. Powtarzają się żądania dymisji prezesa PZPN i fundamentalnych zmian w związku. Tak było teraz, o zmianach mówili Jerzy Dudek, Zbigniew Boniek, Dariusz Dziekanowski, czyli ludzie mający bardzo ograniczony wpływ na piłkarską centralę. Działacze przeżywają syndrom oblężonej twierdzy Tymczasem działacze, którzy akurat dorwali się do związkowych stołków przeżywają syndrom oblężonej twierdzy, gotowi są poświęcić jednego, czy dwóch spośród siebie, byle by tylko burzę przeczekać. A potem i tak działać po staremu. Związek jest niezniszczalnym państwem w państwie chronione przez FIFA i UEFA przed wszelką ingerencją. Nie łudźmy się, starsi z nas przeżyli już kilka wojen futbolowych, które wyłącznie utwierdziły działaczy PZPN, że nie ma na nich mocnych. Jedynym wyjściem jest, by to środowisko samo dojrzało do zmian. Ostatnio, gdy związek opuszczał Michał Listkiewicz, Zbigniew Boniek stanął do wyborów, by dać działaczom szansę na głosowanie na kogoś w jakimś stopniu z zewnątrz. Odrzucili ten wariant zdecydowanie, bo ich interesy reprezentował Grzegorz Lato. Gdy słyszę, że jakąś rolę w PZPN mógłby odegrać dziś Jerzy Dudek, wydaje mi się to kompletnie nierealne. To nie kibice będą decydowali w tej sprawie, ani sam były piłkarz Realu Madryt. Dudek musiałby zostać delegatem, przekonać do siebie tłumy działaczy, co zabrałoby mu zapewne bardzo dużo czasu. "Sam mam kaca. Od lat mówimy o zmianach po każdym przegranym turnieju reprezentacji, a potem i tak wszystko wraca na stare tory" - mówi Dudek. Oczywiście presja fanów może coś wymóc na działaczach, ale zawsze będzie to tylko kontrolowany kompromis. Tu musiałby się stać cud, jak podczas wyborów do Sejmu Kontraktowego w 1989 roku, po których nawet posłowie z list PZPR odwrócili się od swoich dotychczasowych mocodawców. Lewandowski i Błaszczykowski to tylko chlubne wyjątki Na szczęście polska piłka to nie tylko PZPN. Jest jednak od razu kolejna zła wiadomość, szkolenie w naszych klubach leży. Robert Lewandowski i Kuba Błaszczykowski to tylko chlubne wyjątki w masie graczy niedoszkolonych, którzy kończą w słabej ekstraklasie potykając się o własne nogi. To nie przypadek, że Smuda wciąż jest ostatnim trenerem, który wprowadził polską drużynę do Ligi Mistrzów ponad 15 lat temu. I niech nikt nie mówi, że to wyłącznie kwestia biedy, w ćwierćfinale ostatniej edycji grał cypryjski APOEL Nikozja. Oczywiście możemy się łudzić, że pojawienie się kilku zdolnych graczy w Legii, czy Lechu to sygnał nowej fali. Takich fal przez 25 lat było kilka, że przypomnę tylko srebrnych medalistów z Barcelony, czy drużynę mistrzów Europy do lat 18 prowadzoną przez Michała Globisza, w której grał Paweł Brożek. Kandydatów na wielkich graczy mieliśmy dość. Efekt? 11 kwalifikacji wielkich imprez przegranych przez pierwszą reprezentację i cztery występy w finałach, gdzie nasi piłkarze zawsze wyglądali na tle rywali jak przybysze z innej bajki. A o czym świadczy czterech naturalizowanych graczy w podstawowej jedenastce Smudy? Że szkolenie w Polsce jest nawet coraz gorsze. Hasło "zniszczyć Latę" jest nośne Porażka piłkarzy Smudy to impuls do kolejnej medialnej debaty o futbolu. Obywa się ona jednak na niezbyt wysokim poziomie. Najgłośniej krzyczą "kanibale", którzy pożarliby kogoś, lub chociaż zamordowali. Hasło "zniszczyć Latę" jest nośne, może nawet słuszne i trafia do wszystkich. Nikt nie ma głowy i cierpliwości do diagnozy nieco bardziej wyszukanej. Nie bądźmy naiwni, nie ma prostych rozwiązań tak złożonych problemów. Futbol to dziś fantastycznie prosperująca dziedzina gospodarki, którego bogactwo przy okazji Euro 2012 widać na każdym kroku. Na gigantyczne gaże piłkarzy i wspaniałe pensje działaczy pracują miliardy futbolowych konsumentów. Takich, jak 40 mln Polaków podczas tych mistrzostw. Atmosfera jest znakomita, futbol jeszcze raz porwał i zjednoczył naszych kibiców. Przed telewizorami, na stadionach i w fan zonach bawią się tłumy. Nawet porażkę drużyny Smudy część z nich potrafiła przyjąć z uśmiechem. Piłkarze mieli takie wsparcie, o jakim mogli pomarzyć. To jeszcze jeden dowód, że kibicami byli ludzie na co dzień mniej interesujący się piłką. W nich ta porażka nie wywołała aż tyle frustracji i goryczy, co w byłych piłkarzach. W jednym z wywiadów wyważony zwykle w sądach Zbigniew Boniek wyznał, że uważa za sytuację patologiczną i szkodliwą, gdy dziękuje się sportowcom po przegranych. "Porażka powinna boleć do szpiku kości, wtedy będzie impulsem do zmiany" - tłumaczył. Boniek wyznał też, że kompletnie przestał interesować się siatkówką, bo tam właśnie fani "biało-czerwonych" fetują nawet porażki. Prawda jest jednak taka, że polskich piłkarzy dzielą lata świetlne od klasy i statusu siatkarzy. Gdyby Euro 2012 było imprezą siatkarską, Polacy biliby się nie o wyjście z grupy, ale o medale. Może więc paradoksalnie ten tłum ślepo zakochany w siatkarzach, nie robi im aż takiej krzywdy? Mistrzostwa, które przeżywamy mogą jednak budzić pewną nadzieję. Po pierwsze okazało się, że Polacy chcą i umieją się bawić przy futbolu. Nawet jeśli ten wielki entuzjazm nie zmieni PZPN nawet na jotę, może wpłynie na tych, dla których futbol jest w istocie. Trafiłem wczoraj przypadkiem na trening dzieci w małym klubiku, i okazało się, że frekwencja jest cztery razy większa niż przed Euro 2012. Syn mojego kolegi "zaniedbał" dla ganiania za piłką nawet ukochany komputer i telewizor. Oby ten świąteczny czerwiec 2012 pozostawił w Polsce trwałe zmiany. Choć trochę inny stosunek do sportu, nie tylko tego wielkiego, którym rozkoszują się przy piwie tłumy, ale i tego dla dzieciaków. Wynik w każdym sporcie związany jest z jego masowością. Gdyby w Polsce coś się pod tym względem zmieniło, byłoby to bardziej znaczące zwycięstwo, niż w każdej wojnie futbolowej. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim