Prowadzący męską kadrę wioseł krótkich Wojciechowski oraz Kozłowski, który współpracuje z trenerem wioślarek Jakubem Urbanem podkreślili, że praca w Wałczu będzie równie intensywna, jak ta wykonana w górach. "Ten pobyt w Tatrach ze względu na kalendarz startowy był zdecydowanie krótszy, bo tylko osiem dni treningowych. Wykorzystaliśmy je jednak maksymalnie chodząc po górach, ćwicząc na ergometrach czy w siłowni" - stwierdził Wojciechowski. Dodał, że zrezygnował z 5-6 godzinnych górskich maratonów. "One skutkują bólem mięśni czy stawów, więc robiliśmy tylko 2-3 godzinne wyprawy. Łatwo jednak nie było, bo np. były trzykrotnie wejścia na Kasprowy Wierch". Słowa trenera potwierdził Dominik Czaja, który na początku sierpnia w Glasgow wraz z Wiktorem Chablem, Szymonem Pośnikiem i Maciejem Zawojskim (czwórka podwójna) zdobył brązowy medal mistrzostw Europy. "Zaraz po Livigno to najcięższe zgrupowanie w sezonie. No i tym razem było krócej, a plan musiał być wykonany. Marszobiegi dały w kość, bo np. Kasprowy Wierch osiągaliśmy w... godzinę dwadzieścia". Nieźle przygotowany turysta pokonuje trasę OPO COS - Kasprowy Wierch w 3-3,5 godziny. Czy w takim razie w Wałczu będzie lżej? "O nie! Reset i tę przysłowiową świeżość złapaliśmy w Zakopanem, więc trener zaplanował tam dla nas niezła harowkę" - uważa Chabel. Czaja dodał, że z radością wraca do łódki. "Bo wiem, że ciało i głowa po tamtym, zupełnie innym wysiłku zdecydowanie lepiej popracują" - zauważył. Kozłowski był zadowolony, że mimo kaprysów pogody jego podopieczne czterokrotnie pokonały górskie szlaki. "Zwłaszcza jedna ponad pięciogodzinna wyprawa nam się bardzo udała. Były też wypady w niżej położone rejony, basen, siłownia, jazda na rowerze i piłka nożna" - wyliczał. Na zrealizowanie całego programu wioślarki miały tylko siedem dni. "Najtrudniejsze było to, żeby zawodniczki zniosły pełny zestaw obciążeń. Praca tlenowa, długie, często monotonne szkolenie nie jest komfortowe w momencie, gdy są na etapie ścigania - właśnie wróciły z ME, a za chwilę pojadą na mistrzostwa świata. Tu natomiast trzeba było się trochę wyciszyć i znów naładować akumulatory" - tłumaczył. W Wałczu natomiast rozpocznie się drugi etap bezpośredniego przygotowania startowego. "Czyli skręcenie łodzi i krótkie, ale bardzo intensywne treningi" - zaznaczył Kozłowski. Dla Marii Wierzbowskiej (LOTTO Bydgostia Bydgoszcz), olimpijki z Rio de Janeiro w dwójce bez sternika (z siostrą Anną), a obecnie szlakowej czwórki bez sternika, Tatry dały się we znaki. "Pokonanie określonego dystansu, czy przejście niełatwego odcinka w jak najkrótszym czasie w momencie, gdy jest rywalizacja a organizm mówi dość, to dobre ćwiczenie. Na wodzie też bywają kryzysy, z którymi musimy sobie natychmiast poradzić" - powiedziała Wierzbowska, która wraz z Moniką Chabel, Joanną Dittmann oraz Olgą Michałkiewicz zajęła w Glasgow trzecie miejsce. Jej siostra Anna, startująca z Moniką Sobieszek (AZS AWF Kraków), lubi góry. "To przyjemność i oderwanie od tego, co robimy na co dzień, jednak po ubiegłorocznym wypadku w Wałczu nie mogę aż tak szybko chodzić, jak bym chciała" - podkreśliła zawodniczka Bydgostii Bydgoszcz, która trenując na rowerze zderzyła się z busem doznając ciężkich urazów nogi i barku oraz wstrząśnienia mózgu. Dla Sobieszek tatrzańskie szlaki to prawdziwe wyzwanie. "Ciężko było patrzeć, jak koleżanki wbiegały. No ale trzeba było wziąć się w garść i chociaż próbować za nimi nadążyć. To prawdziwa szkoła charakteru" - dodała. Starsza z sióstr Wierzbowskich jest przygotowana do intensywnej pracy na wodzie. "Będzie ciężko, czyli technika, pełne skupienie oraz uważanie, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Efektem, mam nadzieję, będzie takie przygotowanie, które pozwoli na dobry start podczas wrześniowych mistrzostw świata w Bułgarii" - podsumowała. Katarzyna Zillmann, która w Glasgow wraz z Agnieszką Kobus-Zawojska, Martą Wieliczko i Marią Springwald wywalczyła złoty medal ME powiedziała, że dla niej objętość górskich treningów była wręcz przytłaczająca. "Już sama myśl, że wróci się dopiero za te 6-7 godzin, powodowała u mnie gęsią skórkę"- wyznała zawodniczka AZS UMK Toruń. Dla Wieliczko największym problemem była wysokość. "Moim żywiołem jest woda i wszystko co płaskie, więc wszelkie treningi biegowe w Tatrach to było prawdziwe wyzwanie". Z tym stwierdzeniem nie zgodziła się Zillmann. "Marta pokonywała najtrudniejsze miejsca jak kozica! Ja natomiast - wcześniej zdecydowanie lepiej sobie od niej radząca - wręcz przyklejałam się do ściany" - zaznaczyła ze śmiechem. Wałcz to dla niej ostatni szlif przed MŚ. "Złapałyśmy już odpowiednią formę, więc teraz już tylko technika, doskonalenie tempa i zgrania. Ma być szybko, ostro i dokładnie" - podsumowała Zillmann. Obóz potrwa do 2 września. Dwa dni później zaplanowany jest wylot do Sofii, a następnie do Płowdiw, gdzie rozegrane zostaną wioślarskie mistrzostwa globu (9-15).