Jak nic złapią się oni teraz za inne drążki, takie bardziej gimnastyczne i z wielkim pożytkiem dla naszego olimpijskiego dorobku. To raz. A dwa - cierpiąca na wszelkie bolączki polska liga zdobyła wreszcie własną reprezentację o nazwie Ekstraklasa SA. I wprawdzie skrót SA oznacza na razie tylko Stan Agonalny, ale ma być podobno lepiej. Obiecuje to pan Andrzej Rusko, nowy prezes. Nie znam go, więc kwalifikacje pominę. Z lektury gazet wyniosłem jedynie, że kiedyś wylansował on dżinsy marki Odra - i już za to należałoby go zamordować. Były to bowiem najbrzydsze dżinsy świata, nieścieralne i nie znające koloru indygo. Modne wyłącznie w wiochach od 5 do 10 mieszkańców, wszędzie indziej symbol totalnego obciachu. Pan Rusko na szczęście zmienił branżę i wziął się za Polsat (z wynikami), żużel we Wrocławiu (bez wyników), no a teraz złapał smaka na futbol. Ktoś napisał o nim, że to najlepszy kandydat, bo bogaty, a tacy nie biorą bokiem i są niezależni. Ihahahaha! Bogaci są zazwyczaj dlatego bogaci, że potrafią biednemu wyjąć spod głowy poduszkę - stuknijcie się w łepetynki naiwniacy. A tak w ogóle to byłem nie za Rusko, a za Kaczyńskim z "Go and Goal" - przynajmniej wszystkie pisma urzędowe w Polsce można by dokładnie tak samo adresować: Jaśnie Wielmożny Pan Kaczyński... Jednogłośny wybór pana Rusko nie jest wcale tak przypadkowy, jak się w gazetach opowiada. Oto klubom obiecano po cichaczu więcej pieniędzy z telewizji (zerwanie umowy z Canal+ lub jej podwyższenie), bojkot kontraktów zawieranych przez PZPN i Sportfive. Wszystko to oczywiście gadu-gadu, bo od wywracania kieszeni z jednej na drugą stronę kasy nie przybędzie, co wie każdy kto skończył lat pięć, a w najgorszym wypadku przedszkole. Każdy - poza prezesami ligowych drużyn. To dopiero dzieciuchy! Czymże mogą oni się zresztą poszczycić? Na 16 klubów już 4 są oficjalnie na sprzedaż - Górnik Zabrze, Polonia, Wisła Kraków i Amica. Dwa pierwsze przynajmniej plajty nie kryją, ale dwa ostatnie bawią się nadal we wciskanie ciemnoty. Amica stwarza wrażenie, że chciałaby ratować Lecha, gdy to Lech mógłby ewentualnie wyratować Amikę (ale na cholerę niewydolnemu Lechowi 25 kolejnych piłkarzy z Wronek, sześciu prezesów i dziesięć boisk z dala od wszelkich ludzkich siedlisk, tego nie bardzo wiadomo). Jeszcze bardziej ściemnia Wisła. O ile Amika nie ma wyjścia, bo cena kuchenek spadła poniżej ceny opakowania i trzeba się ratować cięciem kosztów plus agresywną formą sprzedaży, to z Wisłą jest inaczej. Ona wciąż struga bohatera. Ostatnio jesteśmy częstowani opowieściami, że zatrudni się trenera z Rumunii za milion rocznie i dwóch piłkarzy za dwójkę. Jak czytam te bzdety to chyba śnię - przecież Cupiał nie chce wydawać milionów trzech, tylko zarobić milionów sześć. I jeżeli nawet coś proponuje, to tak jak dzieje się w handlu - proponuje transakcję z odroczonym terminem płatności. On nawet ten milion by zapłacił, każdemu, ale pod jednym warunkiem. Że wcześniej ktoś da mu pięć! Czemu nikt o tym nie napisze? Zwłaszcza że to żaden wstyd, w końcu nawet Manchester United poszedł niedawno pod młotek. No, ale to Anglia. Tam inaczej. Tam, jak podało ostatnio radio BBC, terroryzuje się młodych żołnierzy zmuszając ich - uwaga!!! - do upijania się do nieprzytomności. Jezu! U nas na samą taką torturę zgłosiłoby się jutro do służby pół narodu! Ale jest liga, o której też trzeba zagadać. Wisła z Legią idą równo. Chwalony jest jako objawienie 18-letni Janczyk. Ma to co trzeba piłkarzowi, szczęście, bo gdyby nie wykoleił się Klatt, Janczyk mógłby najwyżej pobiegać za bramką. Ale są w każdej karierze dni parzyste i nieparzyste - jestem jakoś dziwnie pewny, że większą karierę zrobi zawodnik, który dziś niewiele gra (kontuzja), a nazwisko ma jak nasz mistrz świata wagi ciężkiej. A jakby ktoś nie wiedział, pierwsze cztery litery nazwiska ma jak Boniek. Kto zgadnie, zarobi, ja więcej nie powiem. Zresztą przed dobrym kibicem nic się nie uchowa. Nawet to, że głównym kandydatem na trenera Wisły jest... Janusz Wójcik. Czytałem niedawno nową książkę na jego temat (oskarżycielską) i tamże kapitalną uwagę "Wójta" na temat trenerów pracujących - jak to się ładnie mówi - "na nosa". O tej metodzie Wujo mówi językiem dziwnie zbliżonym do slangu swych nowych partyjnych przyjaciół z Samoobrony: "Na nosa, drodzy panowie, to można najwyżej przebadać jak kobieta ma w przewężeniu!" No, żartów dosyć, niech dalej bawią się piłkarze, trenerzy i cała ta nasza Ekstraklasa SA. A na pytanie o sens ich tej całej wytężonej futbolowej roboty przypomniała mi się fajna anegdotka. Oto wycieczka zwiedza gmach ONZ w Nowym Jorku. Przejęty ogromem budowli turysta pyta przewodnika: "Przepraszam, a ilu tutaj ludzi pracuje?" Na co przewodnik całkiem spokojnie odpowiada: "Ilu? Mniej więcej połowa".