- Problemy zaczęły się po Turnieju Czterech Skoczni. On jest pewnego rodzaju łącznikiem, porusza się w przestrzeni pomiędzy mną, związkiem, dziennikarzami - tłumaczył Kuttin. - Dał się wciągnąć w grę prowadzoną przez Apoloniusza Tajnera. Prosiłem Łukasza, żeby w tym nie uczestniczył, ale widzę, że mnie nie posłuchał. Jestem pewien, że "Polo" obiecał mu coś w zamian - wyznał austriacki szkoleniowiec. - Apoloniusz Tajner dąży do realizacji swojej polityki. Chciałem współpracy z profesorem Jerzym Żołądziem od początku sezonu. Nie można było tego załatwić. Prosiłem o aparaturę, dzięki której moglibyśmy codziennie badać zawodników. Wtedy uniknęlibyśmy takiego błędu, jak ze zbyt niskim poziomem magnezu u Adama. Nie dało się tego załatwić. Takich przypadków jest mnóstwo. Nagle przed wyborami do władz związku to wszystko przestaje być problemem. Robimy badania i poziom magnezu szybko wraca do normy. Ale wina spada na Kuttina, który wcześniej to zaniedbał - stwierdził Kuttin. - Pracowaliśmy ciężko przez cały sezon, a teraz słyszę, że to profesor Żołądź ratuje Adama przed klęską na igrzyskach. Wiem doskonale, że jeśli nie zdobędę tu medalu, to być może wylecę z roboty. Ale ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Widzę efekty swojej pracy, cieszy mnie, że pozostali zawodnicy skaczą lepiej i wciąż mają ochotę się rozwijać - dodał Kuttin, który raczej nie będzie się starał o stanowisko trenera kadry polskich skoczków na następny sezon. - Chcę już tylko do końca wypełnić swój kontrakt i tyle - zakończył Austriak. <a href="http://turyn2006.interia.pl/galerie/galId/6229/photoId/229052/nr/1">Zobacz galerię zdjęć z treningu Adama Małysza w Pragelato</a>