Wiosną jednak na nim i kolegach z drużyny będzie ciążyć presja przyszłości utytułowanego klubu. Przy Roosevelta nikt nie przyjmuje do siebie opcji spadku z ekstraklasy. Skromny 27-letni pomocnik uważa, że zabrzanie dopiero się rozkręcają, bo po zimowych posiłkach stać ich naprawdę na bardzo wiele. - Nigdy się nie wychylam z deklaracjami, ale musi być dobrze, skoro atmosfera w zespole jest przednia. Tworzymy kolektyw, bowiem wszyscy świetnie zdajemy sobie sprawę o co gramy w rundzie wiosennej - uśmiecha się Przybylski. W najbliższy piątek Górnik na własnym obiekcie podejmie Arkę Gdynia, która na inaugurację poniosła dotkliwą porażkę z Jagiellonią Białystok (0:3). Jeżeli "Górnicy" wezmą przykład z "Jagi", to na swoim koncie powinni dopisać kolejny komplet punktów. - Jagiellonia zagrała przede wszystkim widowiskowo, czasami wręcz koncertowo. Do tego mieliśmy udany powrót Tomka Frankowskiego okraszony dwoma bramkami. Arka była chyba bezsilna, jednak może to był jakiś jednorazowy wypadek przy pracy. Nie możemy ich zlekceważyć. Ja jako środkowy pomocnik będę musiał posyłać dużo prostopadłych podań do wysuniętych kolegów. Fajnie byłoby wygrać kilkoma golami, jednak skromne 1:0 zupełnie wystarczy. Liczą się przede wszystkim punkty, a ich ciągle nam brakuje - przyznaje wychowanek Błękitnych Aniołów. - Uważam, że Górnik pokaże pazury. Naszą siłą powinna być solidna gra w destrukcji i ofensywie. Wierzę w warsztat trenerski Henryka Kasperczaka - zapewnia. - Mam nadzieję, że fani Górnika szybko mnie zaakceptują i będą wspierać cały zespół. Nie boję się wypowiedzi na temat mojej przeszłości, tego, że byłem w Polonii Bytom. Dla mnie to tylko i wyłącznie były pracodawca, do którego mam ogromny sentyment. Gdyby nie Polonia, nie byłoby mnie w Zabrzu i nie mógłbym zagrać na Stadionie Śląskim przy 40 tysiącach ludzi - kończy Mariusz Przybylski, za którego działacze 14-krotnego mistrza Polski musieli wyłożyć ponad pół miliona złotych.