Zupełnie nieprofesjonalne zachowanie (podobno) zawodowych sportowców z równowagi wytrąciło również organizatorów, sponsorów, dziennikarzy i sędziów. Takie wydarzenie to całkowita nowość w historii Tour de Pologne. Jeszcze nigdy bowiem nie zdarzyło się, aby kolarze jak jeden mąż zastrajkowali i zatrzymali się, oszukując oczekujące na mecie tłumy fanów. - Wyciągniemy surowe konsekwencje wobec kolarzy. Zgłosimy ten fakt do federacji kolarskiej. Będzie więc oficjalna skarga - mówił Czesław Lang, dyrektor Tour de Pologne. Lang przepraszał również w imieniu kolarzy lublinian, którzy aż 15 lat czekali, aż ta wielka impreza kolarska zjedzie do ich miasta. Co o wszystkim mówili sami zawodnicy? Nic. Po prostu odłożyli rowery i szybko udali się do autokarów, gdzie skryli się przed całym światem. Zamiast oficjalnego stanowiska grup kolarskich trzeba więc było snuć domysły. Jedni mówili, że sportowców odstraszyła pogoda, inni zaś, że zawiniły polskie drogi, których stan nie pozwalał na bezpieczną jazdę. - Kolarze chcieli zaprotestować, bo ich zdaniem etapy były zbyt długie. Postanowili zrobić tak, aby nikt nie wygrał, nikt nie przegrał, czyli tak jakby etapu nie było - mówił pod autokarem jeden z przedstawicieli Liquigasu, który jako jeden z nielicznych miał odwagę wyjść na zewnątrz. Jego słowa sprawdziły się już kilka minut później, kiedy to sędziowie zadecydowali o anulowaniu wyników IV etapu. Po tym komunikacie stało się to, czego jeszcze podczas tegorocznego Tour de Pologne nie było. Zawodników i ich ekipy zamiast braw, pożegnały gwizdy i przeciągłe buczenie niezadowolonej publiczności. Tysiące kibiców czekających na emocjonujący finisz musiało obejść się smakiem i po kilku godzinach stania w zimnie deszczu rozejść się do domów. Rafał Walerowski, Paweł Pieprzyca - Lublin