W piątek Wojewoda Łódzki, Jolanta Chełmińska, wydała decyzję o zamknięciu stadionu przy alei Piłsudskiego na niedzielne spotkanie z Zagłębiem Lubin. Powód? Podczas środowego meczu z GKS Bełchatów kibice skandowali obraźliwe i wulgarne hasła. - Liczyliśmy na rozsądek, ale się przeliczyliśmy. Sami bardzo restrykcyjnie pilnujemy, by nasz stadion był bezpieczny i konsekwentnie eliminujemy osoby zakłócające porządek na naszym obiekcie. W tym sezonie policja ani razu nie interweniowała na naszym stadionie w sprawie kibiców Widzewa i tylko jeden raz weszła na sektor gości podczas meczu z Legią. Decyzja Wojewody o zamknięciu stadionu za wulgarne okrzyki jest po prostu irracjonalna - uważa Animucki. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania z drużyną z Bełchatowa spiker informował kibiców o tym, że Widzew znajduje się na cenzurowanym. Prosił o kulturalny doping, przestrzegał przed wulgaryzmami. Publiczność pozostała niewzruszona, szybko odpowiadając hasłami "j... PZPN" i "Zawsze i wszędzie policja j... będzie". Na trybunie D, "pod zegarem", wywiesili transparenty "Miała być Irlandia, jest Białoruś" oraz "Trybuna zamknięta na wniosek Tuska". W pierwszej połowie zaprzestali też dopingu, opuszczając na kilka minut stadion. Głównym, oficjalnym powodem zamknięcia obiektu były jednak wulgarne okrzyki. - Przeklina się nie tylko na stadionach, ale też na ulicach, w urzędach, w szkołach, nawet w parlamencie - zauważa Animucki. - Jakoś żadnej z tych instytucji się nie zamyka. Absurd sytuacji jest tym większy, że w większości z protokółów pomeczowych, a przeanalizowaliśmy wszystkie z tego roku, wulgaryzmy nie zostały uznane przez odpowiednie organy jako rażące naruszenie ustawy. Nie znalazły się też w zaleceniach pomeczowych wskazujących, z którymi zjawiskami należy szczególnie walczyć - dodaje prezes beniaminka. Widzew już zapowiada, że na decyzję wojewody nie pozostanie obojętny. Zarząd łódzkiego klubu wystąpi więc z wnioskiem do rady nadzorczej o rozważenie, czy zasadne organizowanie spotkań z udziałem publiczności powyżej tysiąca osób, co na razi klub na spore straty finansowe. - Wydaje się, że podejmowanie takiego ryzyka nie ma sensu do czasu wybudowania przez miasto nowego obiektu bądź dopóki nie zostanie przywrócona przewidywalność w zakresie decyzji dotyczących organizacji imprez masowych - tłumaczy Animucki. - Zresztą angażowanie się przez nas we wspólną budowę stadionu z władzami miasta, który potem, jak się okazuje, może stać pusty, też nie ma sensu. Absolutnie nie poczuwamy się do winy i nie zamierzamy ponosić tego konsekwencji finansowych. Czy Widzew rzeczywiście zdecyduje się zaprotestować decyzji wojewody? Czy odważy się sam z siebie zamknąć stadion dla kibiców?