- Gdyby nie pudło przy ostatniej wizycie na strzelnicy mógł być srebrny medal. Kiedy pani pomyślała, że może powalczyć o podium? Weronika Nowakowska: Na pierwszych stu metrach, a tak poważnie to starałam się o tym nie myśleć na trasie, ale po dwóch pierwszych rundach pojawiły się takie myśli. Teraz będzie czas na analizy. Mimo wszystko uważam, że wytrzymałam. Było mi bardzo trudno przy ostatnich dwóch strzelaniach. Biegłam z psychicznym obciążeniem, bo wiedziałam, że jestem wysoko. Piąte miejsce to rezultat na który mogłam liczyć i na co zasługiwałam. - Nie zasługiwała pani na medal? - Mimo emocji i swojego "chciejstwa" trzeba realnie oceniać szanse. Nie przyjechałam tutaj jako liderka. - Był taki moment, że pomyślała pani o medalu w czasie biegu? - Jasne. Biegłam i myślałam: "o Jezu, o Jezu, o Jezu!" Po ostatnim strzelaniu zjechałam, ściągnęłam okulary i właściwie niewiele pamiętam z niego. Słońce zaświeciło mi twarz i powiedziałam do siebie: "Weroniko, tylko podejmuj dobre decyzje" i uważam, że tak było. - Co dzieje się w trakcie biegu w głowie? - Trudno to wytłumaczyć. Biegnie się i myśli: szybciej, szybciej, jest dobrze, może być lepiej, jest zjazd, uspokój się, biegnij po swojemu. - Teraz jest pani szczęśliwa i cieszy się z piątej pozycji, ale za kilka godzin, kiedy emocje opadną, może przyjść myśl, że przecież medal był w zasięgu. - Pewnie tak będzie. Zawsze tak jest. Biathlon to jest dobra dyscyplina do mówienia: "gdyby". Tylko, że takie "gdyby" może powiedzieć pewnie 90 innych dziewczyn. Jestem zadowolona z tego, co osiągnęłam. To działa też w drugą stronę, gdybym cztery razy spudłowała to byłabym pewnie 60. - Rozmawia pani czasem z karabinem? - Tak. W środę wieczorem porozmawiałam z nim. Wyczyściłam go, bo obiecałam mu to po biegu pościgowym. Trochę postaliśmy, popatrzyliśmy na siebie. Zamknęłam go ładnie w szafeczce i poszedł grzecznie spać. - A ma jakieś imię? - Tak, Zbyszek. Tylko proszę się niczego nie doszukiwać. - Niektórzy pisali, że jest pani wschodzącą gwiazdą biathlonu. - Może nie jestem gwiazdą, ale małą gwiazdeczką. Zobaczymy, co jednak los przyniesie. Trudno teraz prorokować. Dobrze wiemy, że przed czterema laty na tym samym dystansie Krysia Pałka była piąta. Wszyscy liczyli na to, że tutaj będzie już medal. Czasami trzeba jednak poczekać na takie sukcesy. Niektórzy w ogóle nie doczekują się tych medali. Wiem, że przede mną jest jeszcze bardzo dużo pracy. - Przed rozpoczęciem sezonu złamała pani kolbę w karabinie. Trzeba było ją wymieniać i długo pani nie potrafiła odnaleźć się na strzelnicy. Dopiero w Whistler się udało. - Zastanawiałam się często, czemu znów nie wychodzi. Nie mogłam sobie z tym poradzić. Cieszę się, że pozbierałam się właśnie tutaj. - Wygląda na to, że trzeba było dogadać się ze Zbyszkiem? - Musieliśmy się zaprzyjaźnić. Dużo czasu zajęło mi zanim przyzwyczaiłam się do nowego sprzętu. Spędzając setki godzin z karabinem z zamkniętymi oczami możemy wymieniać magazynki i wszystkie ruchy są wyćwiczone. Kiedy go zmieniłam musiałam się nauczyć wszystkiego od początku. Z Whistler Marta Pietrewicz