Przypomniał, że droga do stolicy Chin rozpoczęła się cztery lata temu. "Spotkałem się wówczas w Spale z kadrą 24 zawodników. Nie znaliśmy siebie, ale od razu postawiliśmy sobie cel numer jeden - Igrzyska XXIX Olimpiady. Kiedy już zakwalifikowaliśmy się do pekińskiego turnieju, postawiliśmy sobie pytanie: co chcemy w nim osiągnąć? Odpowiedź brzmiała: zdobyć medal. Nie udało się jednak". Na drodze do podium stanęła w ćwierćfinale Islandia. Tej przeszkody Polacy nie pokonali. Drużyna z kraju lodu, gejzerów i wulkanów była lepsza o dwie bramki (32:30). W niedzielę, na 12 godzin przed zgaszeniem olimpijskiego ognia, podopieczni Bogdana Wenty spotkali się z Rosjanami w meczu zespołów o upadłych celach, do którego nie paliła się żadna ze stron. Trudno było panu zmotywować zawodników do tego pojedynku? "Na pewno niełatwo - odpowiedział trener. - Starałem się jednak nie wywierać na nich żadnej presji i prawie w ogóle nie rozmawiać na ten temat, zwłaszcza, że rany po spotkaniu z Islandią jeszcze nie zagoiły się. W sobotę poszliśmy w miasto, na zwiedzanie i drobne zakupy. Natomiast przed meczem z Rosją zadałem chłopakom pytanie: czy chcą grać aby grać czy grać i przegrać". Mimo niskiej stawki pojedynku, selekcjoner przeżywał go tak, jakby to był finał. Dostał nawet żółtą kartkę. "Na pewno miejsce piąte jest lepsze od szóstego. Jednak nie o takie chcieliśmy walczyć po 28 latach nieobecności w olimpijskim turnieju. Nie wyszło. Dlaczego? Może ten u góry tak zadecydował. Nie mam zamiaru rozliczać, tak w polskim stylu, każdego zawodnika z osobna, ani też wyróżniać, ani piętnować. Moja filozofia jest inna. Piłka ręczna to gra zespołowa i tylko w tym kontekście możemy oceniać dokonania". Panie trenerze, zwycięstwa budują, porażki dołują... "To jest święta prawda. W turnieju mistrzostw świata pokonaliśmy Islandię i zaszliśmy wysoko, na podium. W Pekinie oni wygrali i ten sukces dodał im skrzydeł, pchając do finału. A my jak ptak z obciętymi skrzydłami zaczęliśmy spadać. Teraz trzeba się podnieść i ... walczyć dalej. Za dwa miesiące mamy już mecze eliminacyjne do mistrzostw Europy". Co jednak znaczą te mistrzostwa, czy świata w blasku olimpijskiego ognia? "No właśnie, co? Wiadomo, że grać musimy bo gospodarzem następnych igrzysk nie jesteśmy. O ten wyjątkowy paszport znów przyjdzie toczyć bój. Ale wiadomo, jak jest w Polsce. Nie wywalczymy medalu jednych czy drugich mistrzostw - będzie niemalże tragedia narodowa. A może warto sobie powiedzieć, że to wszystko co jest po drodze do Londynu - celu numer jeden - jest tylko przystankiem? Nie można chcieć wszystkiego, na coś musimy się zdecydować" - podkreślił Wenta. Jak przyznał, jest mu żal, że nie mógł ... grać. "Nie ma na świecie wspanialszej imprezy od igrzysk. Siedząc na ławce musiałem wielokrotnie hamować się, by nie wybiec na boisko i najzwyczajniej zacząć grać". Może zatem w Londynie? "Chcieć to móc, pomarzyć dobra rzecz... Bardzo chciałbym, aby za cztery lata polska drużyna ponownie wystąpiła w olimpijskim turnieju. W pekińskim byliśmy jedną z najmłodszych drużyn. Sześciu zawodników urodziło się w latach 1982 - 1984. A taka Francja czy Dania mają w swych składach przeważnie 38- 39-letnich piłkarzy. Myślę, że dla nich te igrzyska były ostatnimi. Natomiast dla naszych chłopaków - pierwszymi. Dziękuję im za wszystko, zwłaszcza za walkę do końca. Bez nich nie byłoby mnie tu. Zamykamy rozdział historii Pekin 2008" - podsumował Bogdan Wenta.