- Nie byliśmy faworytem spotkania. Myślę, że nikt na nas nie stawiał, oprócz naszych kibiców, którzy przychodzą na Cichą. Wygraliśmy 2:0 z czołową polską drużyną, która będzie się w tym sezonie biła o mistrzostwo Polski. Będę im kibicował, żeby im się to udało. Spędziłem tam kilka ładnych lat i należy im się to mistrzostwo - stwierdził "Szeryf" Pomocnik Ruchu przyznał, że oba kluby dzieli przepaść finansowa, ale jak się okazało w piłkę grają ludzie a nie pieniądze i dzisiejszy niedzielny wieczór należy do Chorzowian. Przyznał jednak, że poznaniacy napsuli im sporo krwi. - Przy bramce udało się odebrać piłkę w środku pola, czyli mocnej stronie Lecha. Kątem oka widziałem "Małego" i zdecydowałem się mu odegrać. Dlaczego? Ja pewnie "walnąłbym" w trybuny, a tak podałem i jak widać była to dobra decyzja. W drugiej połowie "siedliśmy", rywale prowadzili grę ale naszymi kontrami kilka razy im zagroziliśmy. Napsuliśmy Lechowi sporo krwi i pewnie do domu będą wracać z niewesołymi minami. Jest przyjemnie pokonać tak silny klub. Dwa kluby, które dziś grały dzieli przepaść pod względem budżetu, infrastruktury, ale piłka pokazała, że na boisku to się nie liczy. Czasami czyste umiejętności piłkarskie nie wystarczą do zwycięstwa, bo trzeba też charakteru, determinacji. Myślę, że dzisiaj cały Chorzów jest szczęśliwy. Scherfchen po raz kolejny udowodnił, że Lech Poznań jest bliski jego sercu, nawet grając dla innego klubu. - Po zakończeniu spotkania wraz z Marcinem Zającem poszliśmy podziękować kibicom z Poznania. Jak już wspominałem spędziłem tam szmat czasu, więc jestem im coś winien. Mam nadzieję, że chorzowscy kibice okażą się wyrozumiali - zakończył pomocnik Ruchu. Rozmawiał: Marcin Griner