"To bardzo szybka gra. Piłka jest cały czas w ruchu, nie da się jej wybić, więc naprawdę szybko można się solidnie zmęczyć i przy okazji ...schudnąć" - powiedział zaangażowany w promocję dyscypliny były prezes Zagłębia Sosnowiec Leszek Baczyński. Boisko do jorkyball ma wymiary 10 x 5 metrów. Jest zamknięte w plastikowym, przezroczystym prostopadłościanie. Grają zespoły dwuosobowe (napastnik i obrońca, który nie może przekroczyć linii defensywnej). Chodzi o strzelenie piłki (włochatej, nieco mniejszej niż futsalowa) do małej bramki (metr na metr). Mecz trwa do trzech wygranych setów, każdy set - do siedmiu goli. Piłki nie wolno dotykać rękami. Do Sosnowca jorkyball "przywędrował" z Francji za sprawą pochodzącego z tego miasta Adriana Siejka, który wraz z ojcem wykupił specjalną licencję na propagowanie tego sportu. "Znam się z Arkiem jeszcze z podwórka, dlatego też włączyłem się w rozpropagowanie całego przedsięwzięcia w naszym mieście. Nie jest to tania zabawa, bo licencja, którą wykupili na 10 lat, kosztowała 16 tys. euro, a jedno boisko - około 60 tysięcy złotych. Chcemy upowszechnić ten sport w naszym kraju. Jestem ciekawy, czy ta gra się przyjmie i spodoba Polakom. Ambasadorem sosnowieckiego jorkyballu jest Józef Gałeczka (były piłkarz i trener Zagłębia). To jednocześnie doskonała promocja miasta. Za rok we Włoszech odbędą się mistrzostwa świata. Być może to właśnie Adrian Siejek weźmie w nich udział" - dodał Baczyński.