Poważna awaria jachtu "Operon Racing" niedługo po rozpoczęciu czwartego etapu (27 marca Punta del Este/Urugwaj - Charleston/USA) zmusiła gdańszczanina do zmiany kursu i zawinięcia do brazylijskiego portu. Wykorzystując przymusowy postój Gutkowski przeszedł w klinice medycznej badania, po upadku na plecy do kokpitu w trakcie refowania grota niebawem po opuszczeniu Urugwaju. Okazało się, że ma złamane jedno żebro, a drugie jest pęknięte. Lekarze zalecili Polakowi dłuższy odpoczynek, aby nastąpiła częściowa regeneracja urazu. "Sporo czasu zajęło mi załatwienie biurokratycznych formalności, jak na przykład z marynarką wojenną, strażą graniczną. Kłopot był w tym, że nikt nie mówił po angielsku. Musiałem uzupełnić też zapasy wody pitnej, żeby od czasu do czasu móc się umyć na pokładzie. Temperatura jest wysoka, a morska sól i pot pokrywają skórę bardzo szybko. Ale już płynę. Łódka jest przygotowana na tyle, na ile się dało" - poinformował Gutkowski, przed którym jest do pokonania ok. 3200 mil. "Powinienem dotrzeć do Charleston w dwa tygodnie. Równik już mijałem dwa razy w tym etapie i udało się go przepłynąć właściwie bez zatrzymania. Jedynie przed samą Fortalezą trochę stanąłem, bo nie było wiatru" - dodał. Gdańszczanin będzie musiał oszczędzać siły, bowiem w samotnej żegludze może liczyć tylko na siebie. "To, co będę musiał robić na jachcie, to zrobię, ale oczywiście dwa razy wolniej, myśląc o swoim zdrowiu. Ostrożność będzie na pierwszym miejscu. Z tymi uszkodzonymi żebrami płynąłem przez 10 dni zanim wszedłem do portu" - wspomniał. Ponieważ miejsce, w którym stał "Operon Racing", znajdowało się przy wysokim betonowym nabrzeżu w porcie handlowym, jacht jest trochę podrapany, ale to była jedyna dostępna lokalizacja. Ze względu na zanurzenie nigdzie indziej by się nie zmieścił. "Popękały mi od fali i pływu wszystkie odbijacze jakie miałem. Chłopaki, którzy dziesięć lat temu naprawiali tu polską "Wartę-Polpharmę" w rejsie dookoła Ziemi, zalaminowali bukszpryt. Mam do nich zaufanie. Jak się wtedy kadłub nie połamał, to teraz na pewno bukszpryt też wytrzyma" - powiedział gdańszczanin. W Charleston cumują już trzy jachty pozostałych uczestników Velux 5 Oceans. Metę czwartego etapu mijali kolejno: pochodzący z tego miasta Amerykanin Brad Van Liew, Kanadyjczyk Derek Hatfield i Brytyjczyk Chris Stanmore-Major, zwany CSM, który wpłynął w piątek w nocy polskiego czasu. Dla niego finisz okazał się wyjątkowo trudny. Zaledwie 15 mil przed Charleston nad "Spartanem" rozpętała się gwałtowna burza z piorunami. "Grzmoty i błyskawice, 45 węzłów wiatru, a ja w środku łodzi zastanawiałem się, co robić dalej. Nie miałem innego wyboru, jak skierować jacht z powrotem na pełne morze. Sztormowanie w pobliżu brzegu zawsze jest dużo bardziej niebezpieczne" - wspomniał brytyjski żeglarz, który trasę z Urugwaju pokonał w 25 dni, 9 godzin i 45 minut, około 36 godzin za drugim w kolejności Hatfieldem. CSM przyznał, że miał po drodze momenty kryzysowe - niewiele brakowało, aby musiał wpłynąć do Recife w Brazylii, gdyż zepsuła mu się odsalarka i nie miał wody pitnej. Cierpiał też z powodu bólu zęba. "Samotny żeglarz musi radzić sobie ze wszystkim. Udało mi się prowizorycznie naprawić odsalarkę oraz wykonać amatorski zabieg dentystyczny przy pomocy zestawu z jachtowej apteczki. Jestem z siebie dumny" - pochwalił się. Etapy wokółziemskich regat samotników Velux 5 Oceans: pierwszy - 17 października 2010 La Rochelle (Francja) - Kapsztad (RPA) drugi - 16 grudnia Kapsztad - Wellington (Nowa Zelandia) trzeci - 6 lutego 2011 Wellington - Punta del Este (Urugwaj) czwarty - 27 marca Punta del Este - Charleston (USA) piąty - 14 maja Charleston - La Rochelle