- Niezręcznie jest mi o tym mówić, bo wyjdę na samochwałę, ale ... Zebrałem zewsząd mnóstwo gratulacji, przy czym większość z uwagą, że normalny żeglarz powinien się wycofać albo z pytaniem, czy jest mi miłe życie" - powiedział gdańszczanin, który opuścił stojący w La Rochelle jacht, na krótko wpadł do Warszawy i wraca do Francji, by przyprowadzić "Operon Racing" do macierzystego portu w Sopocie. Zwycięzca "pięciu oceanów" 43-letni Amerykanin Brad Van Liew, a także pozostali uczestnicy regat: 33-letni Brytyjczyk Chris Stanmore-Major i 57-letni Kanadyjczyk Derek Hatfield po zawinięciu do La Rochelle stwierdzili zgodnie, że "Gutek" dokonał "niemożliwego wyczynu". - Gdyby wierzyć w przesądy i brać pod uwagę, że już od samego początku wyścigu awaria goniła awarię, podobnie jak uraz za urazem, to faktycznie, należało posłuchać władcy mórz i oceanów Neptuna, czyli zakończyć rywalizację na pierwszym etapie do Kapsztadu. Wszystkie moce mi się sprzeciwiały i ktoś, kto śledził przebieg regat, mógł odnieść wrażenie, że jestem samobójcą - przyznał Gutkowski, który 24 czerwca skończy 38 lat. 17 października 2010 roku o godz. 16 jako pierwszy Polak wystartował z La Rochelle do pięcioetapowego rejsu dookoła świata Velux 5 Oceans. W okolicach równika chwilę nieuwagi mógł przepłacić życiem. - Nie wiem, jak to się stało, ale nie zauważyłem kręcącego się z szybkością odrzutowca śmigła od generatora i ... jak skazaniec podstawiłem katowi głowę do ścięcia. Jakimś cudem nie odleciała, ale musiałem przekwalifikować się na chirurga i samemu sobie zszyć. Cała trudność polegała na tym, że brakowało trzeciej ręki - wspomniał. Gutkowski zaznaczył, że niewiele było spokojnych dni podczas regat, kiedy nic się nie działo - jak nie z jakąś kolejną awarią jachtu, to ze zdrowiem, albo z jednym i drugim problemem jednocześnie. Tak było np. na trasie czwartego etapu z Urugwaju do Charleston w USA, gdy w trakcie refowania grota upadł do kokpitu na plecy. - Podejrzewałem złamanie żeber i jak się później okazało, diagnoza była prawidłowa. Musiałem ratować się środkami przeciwbólowymi. Nie byłem w stanie w ogóle się ruszać. Wielokrotnie zdarzały mi się podobne upadki, ale jeszcze nigdy tak mnie nie bolało - wrócił pamięcią do przykrego zdarzenia. Jego żona, Eliza, dodała: - Rozmawiałam z nim przez telefon po tym upadku, choć trudno to nazwać rozmową. Gutek po prostu wył z bólu. Włosy na głowie mi się zjeżyły, bo wiem, co to znaczy. Lista zagrożeń życia Zbigniewa Gutkowskiego podczas Velux 5 Oceans jest długa. Jak przyznał, z tych wielu przypadków dwa balansowały na bardzo niebezpiecznej granicy. Złamane z przemieszczeniem żebro mogło przebić płuco, natomiast obluzowanie się kila (przed groźnym Hornem) mogło doprowadzić do jego oderwania się i tym samym wywrotki jachtu, a w końcu zatopienia. Gdańszczanin żeglował na jachcie zwanym potocznie "babcią", zbudowanym 20 lat temu w stoczni CDK w Bretanii, który w stosunku do łódek przeciwników był eksponatem z muzeum techniki. - To tak, jakby ktoś rajdowym Polonezem, chciał ścigać się z nowoczesnymi samochodami WRC - porównał i zaraz zaznaczył, żeby nie odbierać tych słów jako narzekania. - Jestem szczęśliwy i wdzięczny wszystkim, którzy doprowadzili mnie do startu w tych regatach. Chyba niewiele osób wierzyło, że mogę je ukończyć. Historia mego życia jest przykładem, że marzenia mogą się spełniać. Determinacja, pasja i wiara pozwalają osiągać to, co wydaje się niemożliwe. Nie potrafię bez pływania żyć i jak tylko przyprowadzę jacht do Sopotu, pomyślę nad następnym przedsięwzięciem - powiedział Gutkowski. Jego żona przyznała, że miała "tylko" nadzieję, iż mąż "dopłynie w całości do mety". - Ja realnie podchodziłam do tego przedsięwzięcia.... Serce mówiło mi, że będzie dobrze, ale rozum, niestety, nie dawał wielkich szans Gutkowi, by na tak zabytkowym jachcie mógł okrążyć świat. On urodził się z żeglarską linką w ręku - podsumowała. Rozmawiał Janusz Kalinowski