"Nie wiem, nie jestem stąd" - to częsta odpowiedź na pytanie, gdzie znajduje się centrum prasowe, arena sportowa, czy zwyczajna kawiarnia. Ludzi ubranych w niebieskie kurtki z pięcioma kółkami olimpijskimi na plecach jest mnóstwo. Ich zadanie? Pomagać. Pytanie tylko, w czym. Rzadko bowiem można trafić na osobę, która będzie potrafiła udzielić podstawowych informacji. Mimo tego człowiek, nie uzyskawszy potrzebnej informacji, raczej nie odchodzi zniesmaczony. Kanadyjczycy robią to bowiem z niespotykaną życzliwością i szerokim uśmiechem na twarzy. Co z tego, skoro trzeba radzić sobie samemu? Wszędzie spotykane hasło "go world" nabrało zatem całkowicie innego znaczenia. Zamiast dopingować, raczej wygania z miasta. Podobnie jak ceny. W Vancouver jest łatwiej, bo i konkurencja jest większa. Sklepy, hotele i restauracje wprawdzie też liczą sobie więcej za swoje usługi, ale każdy człowiek znajdzie coś na swoją kieszeń. Inaczej jest w oddalonym o około 120 km Whistler, gdzie wszyscy nastawili się na jedno - zarobek. Do baru, czy sklepu nie warto nawet podchodzić, gdy w kieszeni ma się mniej niż pięć dolarów. A i z taką kwotą niewiele można kupić. Nie najlepiej poradzono sobie także z transportem. W Vancouver i na drodze do Whistler stworzono wprawdzie linie olimpijskie, ale takie są tylko z nazwy. Mieszkańcy nie przestrzegają zasady, że poruszać się nimi mogą jedynie specjalnie do tego przeznaczone autobusy. Również punktualnością Kanadyjczycy nie grzeszą. Nie widzą problemu w tym, że ktoś spieszy się na olimpijską arenę. Autobusy lubią się spóźniać, a do tego kursują bardzo rzadko. By dostać się z Vancouver do Whistler lub odwrotnie trzeba być na przystanku o pełnej godzinie, jak nie, to na kolejny pojazd trzeba czekać 60 minut. Przewidzieć należy również, że niekoniecznie znajdzie się w nim miejsce. Plusem igrzysk jest natomiast system kontroli bezpieczeństwa. Wprawdzie są skanery rzeczy, ale do sprawdzenia są wybierani tylko niektórzy. Na jakiej zasadzie? Wiedzą, lub też nie do końca, ale przynajmniej powinni, organizatorzy. Przy odrobinie szczęścia nawet bez upoważniającej do tego akredytacji można przedrzeć się na trybuny, czy wejść do autobusu ze sportowcami. Gdy zaś Kanadyjczycy "złapią" sprawcę na niedozwolonym uczynku, łatwo przychodzi im wytłumaczyć, że była to po prostu pomyłka. Z Whistler Marta Pietrewicz