Ulice wprawdzie są już obwieszone flagami, a wiele z nich jest zamkniętych dla normalnego ruchu, ale kibiców jest jak na lekarstwo. Są za to Kanadyjczycy, który teraz bardziej niż zwykle są dumni z tego, że mieszkają w kraju klonowego liścia. W sklepach najlepiej sprzedawanym towarem są bluzy, koszulki, szaliki, czapki, flagi i inne akcesoria z napisem "Canada", a na drogach rzadko można spotkać osobę, która choćby w najmniejszy sposób nie zaakcentowałaby swojego pochodzenia. "Jestem dumna z tego, że jestem Kanadyjką. Nie pochodzę z Vancouver, urodziłam się w Toronto, ale mieszkam tu od lat. Szczerze? Nie interesuje mnie sport, ale z całych sił będę kibicować reprezentantom naszego kraju" - powiedziała przypadkowo napotkana kobieta, ubrana w polar z dużym napisem Canada. Hasło "go, Canada go" przyćmiło oficjalne "with glowing hearts" (z ang. "z żarzącymi się sercami") widoczne jedynie na przyulicznych flagach, umieszczonych przez organizatorów. Sami Kanadyjczycy są jednak dumni z tego, że przyszło im być organizatorem największego sportowego święta i nie mają wątpliwości, że olimpiada przyniesie same korzyści. "To było dla nas wyzwaniem, ale sprostaliśmy mu. Wszystko jest gotowe, a rząd nie szczędził pieniędzy. Zostały poprawione drogi, komunikacja miejska, zadbano o bezpieczeństwo, wybudowano nowe obiekty. Wydaliśmy więcej niż było to w planach, ale warto było. Im bliżej rozpoczęcia igrzysk, tym bardziej jestem o tym przekonany" - powiedział jeden z mieszkańców Vancouver. Skąd hasło "go, Canada go"? "Chcemy wspierać naszych. Każda firma, która miała choć minimalny wkład w sponsoring narodowej reprezentacji szczyci się tym i ma prawo wywiesić taki plakat. Stało się to do tego stopnia popularne, że nawet zwykli mieszkańcy zaczęli umieszczać je w swoich oknach" - dodał. Kibiców z innych krajów jest jeszcze mało. Organizatorzy spodziewają się, że prawdziwa fala pojawi się 11 i 12 lutego. Na te dni oddelegowano dodatkowe osoby na lotnisko, by usprawnić odprawę.