Prawie 14 tysięcy widzów w Allstate Arena i miliony oglądające w Stanach transmisje za pośrednictwem HBO przekonało się o tym, o czym wszyscy pamiętający walkę z United Center z maja 2005 roku dobrze wiedzieli - Polak Tomasz Adamek i Australijczyk Paul Briggs na jednym ringu gwarantują olbrzymie emocje. Tym razem też nie zawiedli i po walce będącej kopią tego, co działo się przed ponad rokiem, ponownie niejednogłośnie lepszy (punktacja 114-112, 115-111 oraz 113-113) był mistrz świata World Boxing Council Tomasz Adamek, broniąc tytułu i otwierając sobie drogę do wielkich pieniędzy i wielkich walk. Mniej udany był występ Macieja Zegana, który przegrał jednogłośnie na punkty z Nate Campbellem. - Od początku wiedziałem, że coś jest nie tak. On walczył tak, jakby ktoś z mojego obozu szeptał mu jak mnie pokonać. Co tylko chciałem zrobić, Campbell miał na to odpowiedź. Jakbym walczył z moim odbiciem, tylko, że on znał moje ruchy, a ja jego nie. To był dobry bokser, ale w moim zasięgu. Nie mogę uwierzyć, że już jest po wszystkim, że przegrałem... - mówił INTERIA.PL polski pięściarz. W głównej walce wieczoru, Monte Barrett tak się zmęczył trafianiem (bezskutecznym) mistrza świata WBA wagi ciężkiej Nikołaja Wałujewa przez pierwsze cztery rundy, że opadł z sił, przegrywając przez nokaut w drugiej minucie i 12 sekundzie jedenastego starcia. Tomasz Adamek (Polska) - Paul Briggs (Australia) Don King wie, jak podtrzymać atmosferę. Udowodnił to na 15 minut przed walką Adamka, wchodząc na ring i powiewając w stronę polskiej widowni... australijską flagą. Oczywiście najpierw spotkały go gwizdy, a później okrzyk "Adamek, Adamek!", który tylko się wzmógł, kiedy znalazła się wreszcie w rękach promotora biało-czerwona. - Atmosfera jak na Gołocie rok temu - mówił siedzący obok mnie Michael Hirsley z "Chicago Tribune". - Ale tym razem chyba się nie zawiedziecie. Nie zawiedliśmy się, choć - jak pokazuje statystyka - było bardzo trudno: Liczba wyprowadzonych uderzeń: Briggs 756; Adamek 986 Liczba zadanych uderzeń: Briggs 248 (33 proc.); Adamek 272 (28 proc.) Liczba trafionych lewych prostych: Briggs 72 (19 proc.); Adamek 92 (20 proc.) Trafione silne ciosy ("power punches"): Briggs 176 (46 proc.); Adamek 180 (34 proc.) Co się działo na ringu? Było wielkim zaskoczeniem, kiedy po pierwszym silnym ciosie Briggsa (krótki lewy sierpowy), polski mistrz świata znalazł się na deskach. Adamek natychmiast wstał (- Nic się nie stało, to był taki bokserski moment, kiedy przewróciłem się bardziej dlatego, że byłem źle ustawiony, a nie że on mnie mocno trafił - powiedział później mistrz świata), dał znać sędziemu ringowemu, że nic się nie stało, ale przed oczyma wszystkich Polaków na sali stanął początek walki Gołota - Brewster. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, jak bardzo poprawił się od pierwszej walki Australijczyk, który bił mniej sygnalizowanie, lepiej unikał ciosów, a przede wszystkim szybciej reagował na pomysły taktyczne rywala.. Przy okazji skończył się mit Thomasa Ulricha jako punktu wyjściowego do oceniania szans Adamka, bo walka Tomka z Paulem Briggsem udowodniła, że w tej kategorii wagowej liczą się już tylko wysocy i silni pięściarze, jak Adamek, Briggs czy Tarver, a dla "małych techników", jak Ulrich nie ma już miejsca w kategorii do 175 funtów. Do moich osobistych zaskoczeń należy także fakt, że Briggs potrafił nadal trafiać Polaka, pomimo, że - zgodnie z obietnicami Buddy McGirta - polski mistrz świata bardzo poprawił balans ciałem i uniki. - To był największy minus tego zwycięstwa - zbyt wiele prawych prostych Briggsa dochodziło głowy Adamka. Pracowaliśmy nad tym podczas treningów, ale widzę, że sporo jest jeszcze do zrobienia - powiedział po walce Buddy McGirt. Rządy lewej ręki. Za każdym razem, kiedy obu pięściarzom "siedział" lewy prosty, rywal miał problemy. Nie jest to odkrywanie Ameryki, bo tak było w boksie zawsze, ale ciekawostką jest fakt, jak mało - pomimo znaczenie tego ciosu - lewych prostych obu pięściarzy dotarło celu. 20 procent Adamka, czy 19 procent Briggsa to raczej skromne liczby, choć trzeba przyznać, że o ile te bite przez Tomka były szybsze, te zadawane przez Australijczyka robiły większe spustoszenie. Co ciekawe, szybciej przystosował się do takiego stanu rzeczy Briggs, który po pierwszych czterech rundach, kiedy lewy Tomka zamienił mu twarz w czerwoną papkę, "zamknął" gardę znacznie utrudniając Tomkowi zadanie. Bić mocno czy częściej? Siedzący przede mną dziennikarz "Associated Press" odwrócił się do mnie gdzieś w połowie ósmej rundy, pytając: - Punktujemy tego, który bije mocniej czy częściej? Bo jak to pierwsze, to wygrywa Briggs, a jak drugie to twój człowiek. Przyznam, że zastanawiałem się nad tym jak podchodzą do tego sędziowie punktowi. W wadze ciężkiej zawsze ważniejsza jest siła ciosu, ale jak pokazała już pierwsza walka Adamka i Briggsa, można być mocniej trafianym, a i tak zaskarbić sobie uznanie sędziów. Teraz statystyczna różnica była jeszcze mniejsza niż przed rokiem, zaś Paul Briggs miał na ten temat wyrobione zdanie: - Popatrz na jego twarz i na moją. Położyłem go na deski, miał odjęty punkt za uderzenie poniżej pasa, blokowałem wiele jego uderzeń, ale polscy kibice i tak to nagradzali oklaskami. Wydaje mi się, że arbitrzy punktowi dali się na to nabrać. Paul zapomina, że zadał mniej ciosów (w tym mniej "power punches"), trafił 20 mniej lewych prostych, a Adamek był znacznie aktywniejszy wyprowadzając aż o 230 ciosów więcej. Ciesząc się więc z tego, że słyszał naszych rodaków, mówienie, że oni załatwili Adamkowi zwycięstwo jest zwykła przesadą. Nie jest jednak przesadą fakt, że bez zwycięskiej ostatniej rundy, a szczególnie ostatnich 60 sekund Polak co prawda obroniłby tytuł, ale wyjeżdżałby z Allstate Arena z pierwszym w zawodowej karierze remisem. Jak można bowiem wyczytać z oficjalnej karty punktowej zarówno Ken Morita, jak Mauro Di Fiore i Ray Hawkins dali w niej zwycięstwo polskiemu mistrzowi. Gdyby ostatnią minutę wygrał Briggs, na karcie punktowej Mority byłby remis 113-113, Di Fiore dałby zwycięstwo Briggsowi 114-113, a tylko u szczodrego Hawkinsa Polak byłby zwycięzcą. Nikołaj Walujew (Rosja) - Monte Barrett (USA) Jak z cyrku - tak wyglądały pierwsze rundy walki Nikołaja Wałujewa z Monte Barrettem. Barrett trafiał olbrzyma z Rosji ciosami, które zakończyłyby walkę z każdym innym rywalem, a Rosjanin tylko się trochę otrząsał i ewentualnie lekko zachwiał. - Gdyby Monte miał nokautujące uderzenie, to miałby większą szansę na wygranie tej walki. A tak, albo zmęczy się biciem Wałujewa, albo Wałujew w końcu go trafi - oceniał walkę przyglądający się z boku temu pojedynkowi Andrzej Gołota. Tak to właśnie wyglądało, bo Wałujew ma tylko jeden sposób boksowania - dwa anemiczne lewe proste mające na celu zwrócenie uwagi przeciwnika, że coś się dzieje, po których w stronę celu wylatuje prawy prosty. Jeśli trafi, pod przeciwnikiem uginają się nogi, jeśli nie, to rywal ma szansę kontry. Barrett przez cztery rundy jakoś sobie z tym radził, ale kiedy w czwartej trafił Rosjanina idealnie w szczękę, a "Bestia" zamiast paść na ring mu oddała, w oczach Barretta pojawiło się niedowierzanie. Reszta była już tylko kwestią czasu, a Don King był wściekły, że arbiter ringowy pozwolił przedłużać ten jednostronny od tego momentu pojedynek, aż do 11 rundy. Przemek Garczarczyk, Chicago