- W Whistler zamiast śniegu pada deszcz. Jak wyglądają biathlonowe trasy? Tomasz Sikora: W tej chwili to już obojętne, czy pada deszcz, czy ciężki śnieg. Trasy są bardzo miękkie, grząskie i ciężko biegać swoją techniką, bo trzeba się dopasowywać do śladów, które zrobił ktoś wcześniej. Wolałbym, by było bardziej mroźnie. - W niedzielę pierwszy start. Z niecierpliwością czy ze spokojem czeka pan na inaugurację? - Raczej ze spokojem. Igrzyska jeszcze się nie zaczęły, nie było otwarcia, a myślę, że emocje dopiero wtedy się pojawią. Jedynie na stołówce widać, że wszystkie ekipy się zjechały i jest bardzo dużo ludzi. - Dobrze się mieszka w wiosce w Whistler? - Jak to na igrzyskach. Nie ma super komfortu, brak telewizorów i tego typu udogodnień, ale tak jest za każdym razem. Niczego innego się nie spodziewaliśmy. - Przed wylotem mówił pan, że igrzyska od innych zawodów różnią się też tym, iż jest więcej wolnego czasu między startami. Jak pan zabija nudę? - Jakoś na razie się nie nudzę. Nie jesteśmy bowiem w okresie typowo startowym. Rano i po południu jest trening, między nimi posiłki, a wieczorem jeszcze zajęcia z karabinem. W tej chwili wolnego czasu jest naprawdę mało. Poza tym sam plan startu w Vancouver jest bardziej napięty niż to było cztery lata temu w Turynie, gdzie od drugiego dnia do samego końca mieliśmy starty. W Kanadzie rywalizujemy co jeden, dwa dni. Myślę, że tego czasu tak wiele nie będzie. - To lepszy kalendarz dla pana? - Lepszy. Wolę być w rytmie - start, następnego dnia od razu testowanie nart i koncentracja przed kolejnym biegiem. - Wolne chwile jednak się pojawią... - Jestem przygotowany. Wziąłem ze sobą książki i płyty, wszystko co się dało. Zacząłem już nawet jedną czytać, ale dosyć opornie mi idzie, bo nie mogę się w nią wciągnąć. Nawet nie wiem, jaki ma tytuł, bo kupiłem w ostatniej chwili na lotnisku w Polsce. - Co z pana zdrowiem? Przeziębienie minęło? - Na szczęście już tak. Zespół medyczny wziął się za mnie bardzo ostro i praktycznie była to tylko jednodniowa niedyspozycja. - Za panem już jeden sprawdzian, na nietypowym dystansie 8,5 km. Zadowolony? - Jeszcze coś jest nie tak ze strzelaniem w pozycji leżącej. Spudłowałem dwa razy, a do tej pory było dobrze. To mnie tak troszeczkę zmartwiło. Musimy jednak na spokojnie z trenerem usiąść i przeanalizować co było powodem i co zrobić, by błędów nie powtórzyć w startach olimpijskich. - A co z formą biegową? - Wszystko jest w porządku, czuję się nieźle fizycznie. Myślę, że jest wszystko tak, jak być powinno. Nic tylko startować. Z Whistler - Marta Pietrewicz