- To było całe piękno sportu. I w dodatku - my cieszyliśmy się ostatni - stwierdził Szymczyk, który w przeszłości pracował też z męskimi zespołami. - Trenerzy mają oczywiście opracowane rozwiązania, schematy na takie końcówki. Podczas czasu 14 sekund przed końcem norweski szkoleniowiec na pewno przekazał swoim graczom, jak mają zagrać po wycofaniu bramkarza. Tyle, że schemat to jedno, a jego realizacja w wielkim stresie i emocjach - coś zupełnie innego. Nie chciałbym być w skórze tego Norwega, który stracił piłkę. Wszyscy widzieliśmy, jak te wielkie, twarde chłopy leżały po porażce na parkiecie płacząc. Paradoksalnie nam trochę pomógł układ tabeli. Bo Norwegom remis także nie dawał awansu. Musieli iść na całość. Artur Siódmiak rzucił zwycięskiego gola, ale nie zapominajmy, że wcześniej, w ostatnich minutach odrobiliśmy straty doprowadzając do remisu. Duży plus dla Bogdana Wenty, że z wielkim spokojem powiedział naszym co mają zrobić, mimo że sytuacja była dramatyczna. I - jak się okazało - przewidział rozwój wypadków. Takie rzeczy w ręcznej się zdarzają. Ja prowadząc Zgodę Ruda Śląska przeżyłem taki horror w finale Pucharu Polski. Przegrywaliśmy pół minuty przed końcem jedną bramką i... wygraliśmy spotkanie. Piękno sportu polega m.in. na jego nieprzewidywalności - powiedział Szymczyk. We wtorek Polska pokonała Norwegię 31:30, dzięki czemu awansowała do półfinału MŚ. Decydującego gola na sześć sekund przed końcem zdobył Artur Siódmiak, rzutem do pustej bramki przez niemal całe boisko.