- To zwycięstwo nad ekipą, która gra najlepszą koszykówkę w lidze bardzo nas dowartościowało - nie krył zadowolenie z dopiero drugiego triumfu w sezonie w ósmej grze szkoleniowiec "Kawalerzystów" John Lucas. Kluczem do zwycięstwa gości okazała się neutralizacja obrony strefowej ekipy Flipa Saundersa. Z dotychczasowych sześciu rywali Timberwolves tylko dwóm udało się "ustrzelać" ponad 90 "oczek". Tym razem znakomicie dysponowany Andre Miller raz za razem zdobywał bezkarnie punkty penetrując dziurawą defensywę gospodarzy. Do pokaźnego dorobku punktowego (29) lider ekipy z Cleveland dorzucił 11 asyst. 22 "oczka" do protokołu po stronie Cavaliers dopisał Lamond Murray. - Taka porażka dobrze nam zrobi. Przeciwnicy pokazali nam, że powinniśmy więcej grać piłką po obwodzie i trafiać z wypracowanych pozycji z dystansu - nie robił tragedii z pierwszej wpadki w sezonie Terrell Brandon, który zaaplikował rywalom 14 punktów (plus 12 asyst). Najskuteczniejszy w szeregach pokonanych był tradycyjnie Kevin Garnett (28 punktów i 14 zbiórek). Wystarczyło, iż na pozycji rozgrywającego szalonego Stephone`a Marbury`ego zastąpił niemniej efektowny, jednak bardziej wyważony Jason Kidd, a New Jersey Nets grają jak w transie. Ogrywając w Indianapolis miejscowych Pacers 91:82 ekipa Byrona Scotta wygrała czwarty mecz z rzędu tym samym wyśrubowując swe najlepsze otwarcie w historii klubu do bilansu 6 wygranych i tylko jednej porażki. Kidd znakomicie kierował poczynaniami swych partnerów (10 asyst), ale i sam był pierwszą siłą w ofensywie (20 "oczek"). - Udało nam się wyłączyć z gry Jalena Rose`a i Reggie Millera - wyjawił tajemnicę sukcesu Nets zdobywca 15 punktów Keith Van Horn. Istotnie, liderzy Pacres, dla których była to już czwarta porażka z rzędu, pod presją defensywy gości pudłowali niemiłosiernie. Rose trafił tylko 7 z 21 rzutów z dystansu, jeszcze częściej celu chybił Miller (4/13). Małym usprawiedliwieniem słabej postawy drużyny Isiaha Thomasa może, być tylko absencja Jeromaine O`Neala, który narzeka na bóle pleców. Fenomen Allena Iversona wciąż działa. Lider 76ers w swym drugim meczu po powrocie do akcji odpalił aż 30 rzutów z czego tylko 8 przedziurawiła kosz rywali, zgubił aż 7 piłek, ale i tak Philadelphia odniosła drugie zwycięstwo w sezonie ogrywając na Florydzie miejscowych Miami Heat 82:76. Iverson zapisał na swym koncie 25 punktów, 22 dorzucił coraz pewniej radzący sobie w szeregach ekipy Larry`ego Browna Derrick Coleman. Goście wypracowali sobie 8 punktową przewagę po trzech kwartach, ale fatalnym startem w finałowej odsłonie dali Heat zniwelować deficyt do raptem 1 "oczka" (tylko 68:67). Z opresji 76ers wyprowadziła skuteczna defensywa Aarona McKie i kilka prostych błędów Eddie Housa, który gubił piłki i nie trafiał z czystych pozycji. <A href="http://nba.interia.pl/wyn/2002w?data=13.11">Zobacz wyniki meczów i zdobywców punktów z 13 listopada</a>