Thierry Henry nie był bohaterem rzymskiego finału Ligi Mistrzów, ale 31-letni napastnik Barcelony po końcowym gwizdku mógł odetchnąć z ulgą, gdyż wywalczył bodaj ostatnie brakujące mu trofeum. 31-letni Francuz był przecież mistrzem świata i Europy. Zdobywał trofea w Anglii z Arsenalem, ale w 2006 roku przegrał w Paryżu finał Ligi MIstrzów 1:2 właśnie z Barceloną. Po tym meczu miał konkretną ofertę przejścia do katalońskiego klubu, ale skorzystał z niej dopiero rok później. Początkowo w stolicy Katalonii nie wiodło mu się najlepiej, ale w tym sezonie był już kluczową postacią w zespole. No i wygrał Ligę Mistrzów! - Najważniejsze, że wygraliśmy. Czekałem na to tak długo - mówił po rzymskim finale Henry. - Ostatnie pięć minut tego finału były dla mnie najdłuższe w życiu. Wiedziałem, że prowadzimy 2:0, ale przecież graliśmy z klubem, który bronił trofeum. Początek w naszym wykonaniu nie był zbyt dobry. W pierwszych dziesięciu minutach dominował Manchester, ale w końcu zaczęliśmy grać w naszym stylu, wymieniając dużo podań i przejęliśmy inicjatywę. Miałem dzisiaj podwójny powód do radości, bo swoje urodziny obchodziła moja córka - powiedział szczęśliwy Henry.